Pani Katarzyna to chodząca historia. I to bardzo długa, bo obejmująca kilka pokoleń. Podczas naszego spotkania z okazji 100-lecia jej urodzin, zapytaliśmy energiczną, uśmiechniętą, choć nieco już niedosłyszącą jubilatkę o najważniejsze momenty z jej niezwykłego życia. To, czego się dowiedzieliśmy, nie przeczytacie nigdzie indziej.
Katarzyna Branicka urodziła się 8 grudnia 1915 roku w Wilnie. 100 lat temu!
Inny świat
O tym, jak bardzo ówczesny świat różnił się od współczesnego, świadczy choćby to, że samochody wciąż produkowano na świecie głównie ręcznie, a dopiero dwa lata wcześniej, w 1913, w dalekiej Ameryce pojawił się pierwszy samochód produkowany seryjnie (Ford T), do tego dostępny tylko w kolorze czarnym. Wszystkie filmy w kinach na całym świecie były tylko nieme (dźwięk dotarł do filmu dopiero w 1927), a Charlie Chaplin – ikona kina niemego - nie był nawet jeszcze powszechnie znany (dopiero rok wcześniej zadebiutował jako aktor filmowy).
Europa była wtedy pogrążona w wojnie, a Polska nie istniała jeszcze na mapie. W dniu urodzin małej Kasi, Kurjer Lwowski donosił na pierwszej stronie, że poprzedniego dnia Austriacy zdobyli na bałkańskim froncie m.in. 80 dział i 12 polowych pieców piekarskich, oraz ponad 2000 jeńców, że król grecki wykluczył włączenie się jego kraju do wojny, i że w sejmie węgierskim dyskutowano o konieczności przywrócenia Polski jako niezależnego kraju. Hr. Andrassy (wpływowy austriacki hrabia, były węgierski minister spraw wewnętrznych, a za kilka lat – w 1918 - ostatni minister spraw zagranicznych Austro-Węgier) miał powiedzieć, że „byłoby to błędem niewiarygodnym, gdyby Polskę zwrócono Rosyi”, i że „musimy uczynić wszystko, aby Polska – na jakich warunkach, tego na razie powiedzieć niepodobna, ale bądź co bądź w ramach prawnopaństwowych środkowo-europejskich – była powołana do nowego życia.”
Jedziemy do Polski!
Jak widać, przyszłość Polski nie była pewna. Kiedy po zakończeniu I wojny światowej ogłoszono jej powstanie, ojciec Kasi – oficer carskiego wojska - wstąpił w 1920 do Wojska Polskiego. Z rosyjskiej Odessy ściągnął swoją rodzinę do polskiego Przemyśla. Przyjechała z nim żona Maria, 13-letnia córka Katarzyna i 17-letni syn Czesław. – Jaki to był brzydki dom – wspomina pani Katarzyna, mówiąc o ich pierwszym miejscu zamieszkania w Polsce. – W Przemyślu byliśmy tylko dwa lata, chodziłam tam do pierwszych dwóch klas szkoły powszechnej – dodaje. Po krótkim epizodzie w Przemyślu, ojciec Katarzyny, generał Jan Branicki – już wtedy, mimo krótkiego, 30-letniego stażu, postawiony w stan spoczynku – sprowadził rodzinę i służącą do Warszawy. Wprowadzili się wprost do nowo wybudowanego bloku oficerskiego przy Morszyńskiej na Czerniakowie.
Brat nie dotarł
Mieszkanie było duże, 100 metrów, na parterze. W środku były jednak tylko dwa duże pokoje i jeden mały, przeznaczony dla służącej. Własnej przestrzeni było więc mało, a do tego trzeba było ją dzielić z rodzeństwem. Wymarzone warunki do zatargów dwójki nastolatków. - Czy biliśmy się z bratem? Nie, nie przypominam sobie – odpowiada zaskoczona Katarzyna Branicka, pytana o swojego rodzonego brata, Czesława. - Ale nie dlatego, że byliśmy szczególnie grzeczni. Właściwie nie mieliśmy ze sobą kontaktu – tłumaczy po namyśle. Jak to możliwe na tak małej przestrzeni? Po chwili wszystko się wyjaśnia. - Został wysłany po naukę do pensjonatu w Hyrowie – dodaje. Bynajmniej nie była to zsyłka. W Hyrowie mieściło się prestiżowe kolegium Jezuitów – niegdyś największa uczelnia na Kresach. Czesław trafił tam na 7 długich lat m.in., aby dobrze nauczyć się polskiego.
Gość w domu
Choć trudno w to dziś uwierzyć, ale Katarzyna podzieliła los brata. Formalnie mieszkała z rodzicami na Sadybie Oficerskiej, faktycznie jednak przebywała na stałe o kilka kilometrów dalej w linii prostej - w pensjonacie szkoły Nazaretanek przy Czerniakowskiej. Tam się uczyła w 3. i 4. klasie i tam mieszkała. Do domu, do rodziców przyjeżdżała na niedziele. Dziś pani Katarzyna nie widzi w tym nic dziwnego, nie poczytuje nikomu za złe. W dwudziestoleciu międzywojennym nie było przyjęte, by rodzice odwozili swoje dzieci do szkoły. Ze wspomnień historyka Sadyby, Janusza Bronowicza, wiemy, że nastoletni uczniowie z miasta ogrodu i oficerskiej części Czerniakowa sami gromadnie jeździli tramwajem do pobliskich szkół – do Nazaretanek i do liceum Batorego. Dlaczego więc rodzice wybrali dla pani Katarzyny stacjonarną pensję w mieście? - Nie wiem. Pamiętam tylko, że podróż do miasta nie była przyjemna. Tramwaje były stale zapchane – przypomina sobie sama zainteresowana. Musiała więc z nich korzystać, ale kiedy i w jakim celu, tego już pamięć pani Katarzyny nam nie podpowie.
Skok w wielki świat
- W Nazaretankach uczyłam się do matury. Moje świadectwo maturalne wciąż tam jest – śmieje się Katarzyna Branicka. - Do dziś żyją trzy koleżanki z mojej klasy w Nazaretankach. Jedna z nich jest adwokatką, pozostałe też wykonują prestiżowe zawody. To nietypowe. Wtedy kobiety się nie kształciły tak jak teraz – dziwi się Branicka.
Po ukończeniu liceum, pani Katarzyna ruszyła w wielki świat. Najpierw na rok udała się do Paryża. Potem kilka lat spędziła w Londynie. Stamtąd jeszcze przed wybuchem wojny wróciła do Warszawy, by studiować anglistykę.
I studiowała. Jednocześnie – poprzez kontakty w bloku oficerskim - zapoznała wtedy swojego przyszłego męża. Stanisław Albrecht był już wcześniej dwukrotnie żonaty. Z jedną z żon, Hanną Albrecht z domu Murzynowską, miał córkę Ewę. Po jej urodzeniu, żona zmarła. Ślub i wesele odbyły się w 1942 roku. Tak się składa, że rok wcześniej oboje nowożeńcy stracili ojców – Katarzyna - Jana (2 czerwca 1941), a Stanisław - Janusza (6 września 1941). Po dwóch latach, 13 września 1944 z nowego związku przyszła na świat córka, Dagmara Albrecht. Katarzyna w krótkim czasie stała się żoną i matką dwójki małych dzieci.
Rola żony i matki przestała jej wystarczać. Po pięciu latach od urodzenia dziecka, postanowiła rozejrzeć się za pracą, w której mogłaby zdyskontować wyższe wykształcenie językowe.
Takich jak ja było niewielu – więc wzięli
W 1949 roku zatrudniła się w amerykańskiej ambasadzie w Warszawie. – Z marszu poszłam, wbrew woli męża. Nawet się z nim wtedy o to pokłóciłam – wspomina Branicka. – Zrobili mi egzamin z języka, który zdałam. Takich jak ja – wykształconych z językiem angielskim – było wtedy w Warszawie jak na lekarstwo. Więc przyjęli. Pracowałam w biurze tłumaczeń ambasady, w sekcji, która wydawała tzw. Polish News Bulletin. Moje zadanie polegało na tłumaczeniu na angielski artykułów z polskiej prasy. Nie tłumaczyło się jednak całych artykułów, tylko najważniejsze urywki - wstawki, które dziennikarze przemycali gdzieś w środku oficjalnego tekstu. Potem te artykuły i cały News Bulletin kupowały od nas wszystkie pozostałe ambasady.
- Musiałam jednak z tym skończyć – opowiada Branicka. Mąż pracował jako inżynier. Fakt że pracowałam w ambasadzie amerykańskiej bardzo utrudniał mu pozyskiwanie zleceń. Więc zrezygnowałam.
Pani Katarzyna nie rozstała się jednak z angielskim. Do emerytury uczyła języka w znanej prywatnej szkole Metodystów przy Placu Zbawiciela.
99 lat? Czas na debiut!
Dziś Katarzyna Branicka mieszka przy Starym Rynku. Mimo podeszłego wieku wciąż emanuje energią i żywotnością. Samodzielnie się porusza, na nic poważnego nie narzeka. – Czuję jednak, że to ciało jest takie niezręczne – zauważa. - Ale uważam, stale badam ciśnienie. –
Dzięki telewizji jest na bieżąco z wydarzeniami politycznymi, z Polski i ze świata. Regularnie wychodzi z domu i bywa na Sadybie, odwiedzając tamtejszą rodzinę w towarzystwie mieszkającej obok niej córki, Dagmary. Ostatnio była w rejonie Sadyby również z innego powodu. We wrześniu i listopadzie odbyły się tu dwa wieczory autorskie. Nie była na nich tylko widzem, lecz jednym z 23 zaproszonych gości - bohaterów książki „Banany z cukru pudru”. Podczas drugiego ze spotkań, w Narodowym Instytucie Audio-wizualnym przy Wałbrzyskiej, siedziała w pierwszym rzędzie, wtrącając co pewien czas anegdoty ze swojego dzieciństwa na Sadybie.
Późno jak na debiut, ale – jak to mówią - lepiej późno niż wcale. Przecież wszystko jeszcze przed nią. Ma dopiero 100 lat.
(PS. Jutro kolejna opowieść pani Katarzyny, tym razem o jej niezwykłych rodzicach – generale i królowej.)