W kilka dni przed 1 września spotkaliśmy się z dyrektorką gimnazjum nr 10 przy Limanowskiego 9 w Warszawie, Beatą Prugar, by zweryfikować krążące od niedawna plotki, że szkoła zaczyna przyciągać środowiska, które dotąd omijały ją szerokim łukiem. Chcieliśmy zrozumieć, jak to się stało, że placówka może być atrakcyjna dla rodziców z szerokimi możliwościami wyboru szkoły, mimo wciąż słabych jej wyników w rankingach.
Sadyba24.pl: Lubi Pani pakować się w trudne sytuacje?
Beata Prugar: ?
Od kilku lat zarządza Pani jednym z najsłabszych gimnazjów na Mokotowie. Wyniki egzaminów gimnazjalnych są od lat niskie, słabo wypadacie też pod względem edukacyjnej wartości dodanej – ministerialnego wskaźnika, który porównuje wyniki tych samych uczniów na koniec podstawówki i na koniec gimnazjum. Jeśli wskaźnik jest niższy od zera, to oznacza, że dany uczeń stracił swój potencjał w gimnazjum – tak jest niestety i u was, i w szkole obok, przy Sobieskiego 68. Albo Pani nie zależy, albo musi Pani chodzić potwornie sfrustrowana?
Ani jedno, ani drugie. Choć to może zabrzmi dziwnie, to wyniki edukacyjne nie są dla mnie najważniejsze. Jeśli spojrzeć na wyniki egzaminów, to faktycznie nie wypadamy najlepiej. Wszyscy tu w szkole mamy tego świadomość.
Kilka lat temu, kiedy było u nas fatalnie pod względem wyników ale też zachowania i podejścia do życia naszych uczniów, uznaliśmy z wszystkimi nauczycielami, że musimy tę sytuację radykalnie przerwać. Wszyscy się zgodziliśmy, że trudno od niektórych uczniów oczekiwać dobrych wyników i wysokich aspiracji, kiedy w domu niektórych z nich jest alkohol i przemoc, a rodzice są bezrobotni. Jako szkoła rejonowa nie mamy wpływu na to, kto do nas przyjdzie i co dzieje się w ich rodzinach.
Stworzyliśmy wtedy nowy program wychowawczy dostosowany do specyficznych warunków naszego środowiska. Zdecydowaliśmy, że w pierwszej kolejności musimy postawić nie tyle na pompowanie wskaźników, co na rozwijanie ich pasji, aktywizowanie ich do odpowiedzialnego, świadomego życia.
A nie czuje Pani presji przełożonych na podnoszenie wyników?
Przełożeni nie naciskają. Wiedzą, w jakim otoczeniu pracujemy.
Niektórzy mówią wręcz, że chodzi tu tzw. patologia. Ile w tym prawdy?
Sześć lat temu, przed zmianą naszego podejścia, faktycznie nie było różowo. W całej szkole na 260 dzieci 36 miało nadzór kuratorski karny, a w każdej klasie na palcach jednej ręki można było policzyć uczniów z wzorowym zachowaniem.
A jak jest teraz?
Znacznie lepiej. Wzorowe zachowanie ma dziś aż kilkanaścioro uczniów w każdej klasie. I zapewniam, że nie obniżyliśmy poprzeczki.
To jak to się stało?
Zainwestowaliśmy w stworzenie wielu zajęć dodatkowych. Do tego sprofilowaliśmy się pod kątem zainteresowań i uzdolnień dzieci – mamy jedną klasę artystyczną i jedną językową. Mamy wspaniałego psychologa – psychoterapeutę, do którego dzieciaki same ustawiają się w kolejce, by podzielić się swoimi problemami. Wspieramy też własne inicjatywy uczniów – ci poza samorządem mają ciało decyzyjne zwane sejmikiem, współtworzą też szkolny program wychowawczy.
A na czym polega aktywność samych dzieci? Jakie są ich własne pomysły, z którymi się przebili w szkole?
W samym sejmiku działa aktywnie około 40 uczniów. Dwa-trzy razy do roku spotykają się oni z radą pedagogiczną, dzielą się swoimi problemami i zgłaszają, co można poprawić. Przychodzą na te spotkania przygotowani, mają przemyślane argumenty. Zaraz, na kilka dni przed 1 września, w spotykam się z uczniami drugich i trzeci klas (a potem też z rodzicami), aby porozmawiać o ich pomysłach do programu wychowawczego na ten rok. Sami z siebie proponują różnego rodzaju działania, które aktywizują młodzież, na przykład robienie zakupów dla starszych ludzi na osiedlu, czy też zbieranie żywności i przygotowywanie razem z parafią paczek żywnościowych na święta dla ubogich rodzin w okolicy.
Już od 8 lat rozwijamy program wolontariatu. Nasza młodzież chodzi czytać książki dzieciom w okolicznych przedszkolach, pomaga starszym, udziela się w schroniskach dla zwierząt. Pomysły na te wszystkie działania wychodzą od nich. Dodatkowo w szkole istnieje rzecznik praw ucznia, który reprezentuje społeczność uczniowską i angażuje się w mediacje. Oczywiście, nie stało się tak od razu. Początkowo – te 8 lat temu - młodzież była nieufna, nie wierzyła, że może być równoprawnym partnerem w rozmowach z nauczycielami. Ale od kilku lat czujemy, że wreszcie wyzwoliliśmy w nich aktywność i inicjatywę.
Zaraz mi Pani powie, że w klasach są same grzeczne dzieci…
Tak dobrze to jeszcze nie jest.
Prawdziwym testem umiejętności wychowawczych szkoły jest radzenie sobie z tzw. trudnymi dziećmi. Jedne szkoły grupują je we wspólnej klasie tzw. getcie, aby nie „psuły” pozostałych klas. Inne szkoły mówią, że mają wszystko pod kontrolą i na dowód powołują się na napisany dla każdego trudnego dziecka program wychowawczy. W praktyce, nikt z dzieckiem aktywnie nie pracuje, nauczyciele nie mają pojęcia o metodach postępowania z dziećmi z ADHD, a programy wychowawcze są bardzo ogólne, pozbawione planu działań i okresowych ewaluacji, tworzone bez wiedzy i wsparcia rodziców dziecka. A jak zajmowanie się tzw. trudnym dzieckiem wygląda systemowo w Pani szkole?
Po kilku tygodniach obserwacji zbieramy się – ja, wychowawczyni klasy i psycholog szkolny – aby porozmawiać o dziecku i ustalić wspólny plan działań. Jeśli tylko rodzice są dostępni i chcą współpracować, to zapraszamy do współpracy również ich. Niestety, nie zawsze ma to miejsce. Nawet jak rodzice zgadzają się przyjść na spotkanie o swoim dziecku, to raczej oczekują wskazówek wychowawczych od szkoły i oczekują, że to szkoła wychowa ich dziecko niż aktywnie uczestniczą w tworzeniu planu działań. Wiem, że w niektórych szkołach rodzice są bardzo roszczeniowi wobec szkoły i domagają się realizacji swojej wizji zmian. U nas takich roszczeniowych rodziców na szczęście raczej nie ma, ale takich aktywnie zaangażowanych w rozwój szkoły też niestety nie ma zbyt wielu. Marzy mi się, by wraz z aktywnymi dziećmi przyszli aktywni rodzice.
A jak zbiorą się i postanowią przeznaczyć pieniądze z rady rodziców na coś innego niż Pani potrzebuje, to też będzie Pani z nich zadowolona?
Tych pieniędzy z rady rodziców nie ma znowu aż tak wiele. Nie wszyscy płacą. Poza tym nie ingeruję w to, na co rodzice chcą przeznaczyć swoje pieniądze.
To dość nietypowe podejście. Ostatnio podobno pojawiła się szansa na pozyskanie do szkoły takich aktywnych rodziców? Plotka głosi, że przekonała Pani do siebie grupkę zamożnych rodziców z domkowej Sadyby i że w tym roku poślą oni swoje pociechy właśnie do Pani szkoły – mimo że stać ich na to, by posłać dzieci do płatnych i znacznie lepiej notowanych szkół społecznych czy prywatnych. Czy to prawda?
Faktycznie, po dniu otwartym przyszła do mnie grupka 5-7 osób ze starej Sadyby. Zachęciły ich opowieści znajomej, która była na tych dniach otwartych i była zaskoczona tym, co oferujemy. Porozmawialiśmy i okazało się nadajemy na tych samych falach. Wiążę duże nadzieje z tą grupą.
Jak duża część uczniów pochodzi ze starej Sadyby?
W tym roku dzieci te widać po raz pierwszy w większej liczbie. Dotąd gros uczniów pochodziło ze spółdzielni Energetyka – z Bernardyńskiej, z Sadyby, ze Stegien. Konkretnie 30 procent młodzieży mieszkało w rejonie (czyli na Sadybie), reszta - 70 procent - poza rejonem. Najwięcej młodzieży mieliśmy dotąd ze szkół podstawowych numer 307 przy Barcelońskiej i 212 przy Czarnomorskiej, trochę ze szkoły 115 przy Okrężnej, a marginalnie ze szkoły 103 przy Jeziornej. Udział uczniów z tej ostatniej szkoły znacznie się zwiększył w tym roku.
Czyli powoli pozbywacie się w środowisku łatki słabej szkoły. Trudno jest pozbyć się takiej stygmatyzacji?
Bardzo. Co ciekawe, ci, którzy najczęściej powtarzają te mity o patologii, zwykle nie goszczą w murach naszej szkoły. Nie znają tego miejsca, nie wiedzą, co ciekawego oferujemy, co robią nasi uczniowie.
A zatem wykorzystajmy tę okazję i ustalmy podstawowe fakty o waszej szkole. Ilu chodzi do niej uczniów?
Około 250-260.
A ile klas otwieracie co roku?
Cztery. O dwóch już wspominałam. Jedna to artystyczna, a druga językowa. Do obu robimy testy predyspozycji przed wakacjami. Nie są to formalne egzaminy, a raczej przesłuchania. Dla tych, którzy chcą dostać się do klasy artystycznej, na przełomie maja i czerwca organizujemy na przykład przesłuchania teatralne na półprofesjonalnej scenie, z nagłośnieniem i oświetleniem, które prowadzi specjalnie angażowany na tę okazję profesjonalny aktor.
Co oznacza klasa językowa?
To dodatkowe dwie godziny języka angielskiego w tygodniu. W sumie pięć godzin, zamiast trzech, jak w pozostałych klasach.
Czy takie testy oznaczają, że te dwie klasy nie obowiązuje rejonizacja?
Nie, to klasy rejonowe. Do tych dwóch dochodzi jeszcze jedna rejonowa, o profilu ogólnym. Do niej chodzą m.in. uczniowie związani z pobliskim klubem piłkarskim Delta Warszawa. Jest jeszcze czwarta klasa – sportowa. Przeznaczona jest ona dla młodych piłkarzy Legii Warszawa, pochodzących praktycznie z całej Polski.
Czy posiadanie tak wielu sportowców to powód do dumy czy obciążenie?
Wszyscy w szkole dobrze wiedzą, że tu uczył się m.in. piłkarz polskiej reprezentacji, Michał Żyro. To napawa wszystkich dumą. Z drugiej strony, nie ma co ukrywać, że piłkarze żyją swoim życiem, często muszą wyjeżdżać na treningi lub sparringi i nie mogą korzystać z pełnej oferty naszej zajęć dodatkowych. Wpływ na nich mamy więc ograniczony.
Niedługo ta wieloletnia tradycja współpracy z klubami piłkarskimi może zostać przerwana. Od 1 września 2017 roku będziecie musieli bowiem przekształcić się albo w szkołę podstawową, albo w liceum. Gdzie Pani bliżej?
Wolę pracować ze starszymi dziećmi, więc bliższe mi jest liceum. Ale w decyzji o wyborze typu szkoły nie mam nic do powiedzenia.
Kiedy powinna Pani wiedzieć, czym będziecie?
Wszystko powinno się wyjaśnić na jesieni tego roku.
W przyszłym roku nie będzie więc naboru do klas pierwszych gimnazjum, ale być może zacznie się nabór do innego typu szkoły. Nowej szkoły, pozbawionej krzywdzących etykietek. Liczy Pani, że to cięcie przyniesie przełom w myśleniu o szkole i jego reputacji w najbliższym otoczeniu?
Mam taką nadzieję. Wiele już zrobiliśmy, by zmienić naszą szkołę, a mimo to wciąż jesteśmy niedoceniani i wiedza o nas nie przebija się na zewnątrz. Może ta reforma paradoksalnie wyjdzie nam na dobre?