Spółdzielca
Był jednym z ojców przedwojennej polskiej spółdzielczości. Tworzył jej zasady i struktury wraz z późniejszym prezydentem Polski, Stanisławem Wojciechowskim. W latach 1930. stanął na czele organizacji, która w szczytowym momencie liczyła ponad 400 tysięcy członków w całej Polsce – był prezesem Związku Spółdzielni Spożywców RP Społem (nie mylić z obecnym Społem). Gruntownie wykształcony w Niemczech i Anglii, po latach odwrócił role i sam stał się (od 1923 r.) profesorem w Wyższej Szkole Handlowej (obecne SGH).
Z żoną i dwoma synami (jeden z nich to późniejszy minister spraw zagranicznych PRL-u, Adam Rapacki) mieszkał przez ponad 15 lat w dużym, dwupoziomowym mieszkaniu w środkowej kamienicy przy Zacisznej na Sadybie - w osadzie, wybudowanej w 1923 roku dla kierownictwa Społem. Zginął w czasie Powstania Warszawskiego (1944) w wieku 60 lat.
Człowiek
O wielkości Mariana Rapackiego i szacunku, jaki budził, najlepiej świadczy to, jak zachował się w czasie wojny. Opowiada świadek tamtych wydarzeń, Teresa Bojarska, łączniczka dywizjonu Baszta, działającego podczas Powstania Warszawskiego na terenie Mokotowa:
- Myśmy się dowiedzieli, że na Sadybie jest profesor Marian Rapacki, zresztą to był brat rodzony naszego strasznego Rapackiego, starszy pan, który był głównym pomocnikiem prezydenta Starzyńskiego w 1939 roku. Był dyrektorem całego „Społem” na Polskę. W czasie okupacji głównie on prowadził dożywianie i ratunek Żydów.
Ponieważ pułkownik Daniel dowiedział się, że Rapacki tam jest, a Rapacki wiedział o jakichś magazynach jedzeniowych, które u nas się już kończyły zupełnie. Były sytuacje takie, że myśmy byli na polu po kartofle i Niemcy byli i dochodziło do bitew, bo oni też nie mieli co jeść.
Myśmy z Marianem w nocy poszli już na tę niemiecką Sadybę do willi profesora Rapackiego. Sytuacja była okropna, dlatego że było dwoje starych ludzi. Żona była o kuli, siwiuteńka, on może był trochę młodszy od niej. Powiedział, że żona nie chciała opuścić [domu], dlatego że rano mieli wychodzić przez Pruszków wszyscy cywilni. Powiedział, że jeżeli wojsko go wzywa, to on ma obowiązek iść, że na pewno się spotkają. Ona błagała, całowała po rękach Mariana, żeby on nie brał go. Tu profesor się postawił, powiedział, że pójdzie. Była straszna scena, porucznik Marian ukląkł przed nią, podniósł dwa palce i powiedział: „Przysięgam pani na swoje życie, że profesor przeżyje. Jeżeli ma nie przeżyć, to niechże ja zginę.” Poszedł z nami. Myśmy go taskali te siedem kilometrów. Najgorzej było wyjść, wyczekać, kiedy warty niemieckie przesuną się. Ale żeśmy go przeprowadzili na Mokotów.
On rzeczywiście znał miejsce, gdzie była żywność, broń i wskazał to miejsce, do którego myśmy nie trafili. W zamurowanych piwnicach „Społem” były pokłady makaronu. On o tym wiedział, ponieważ żywił Warszawę przez całą wojnę. Myśmy go przeprowadzili 5 września, a 16 września nasz dowódca Wojtek Nurski i właśnie Rapacki zginęli na Puławskiej 128, a wieczorem zginął porucznik Marian.
On musiał być nadzwyczaj ceniony przez „Społem”. Jak przywędrowałam o dwóch kulach z rzemiennym dyszlem do Warszawy w końcu lutego 1945 roku, głównie po to, żeby pochować porucznika „Pasa”, ale zobaczyłam na Puławskiej dźwig ze „Społem”, który podnosił bloki zwalonego domu. Dokopali się, by pochować profesora Rapackiego. Oni to zrobili poza jakąkolwiek władzą ludową, tylko po prostu pracownicy „Społem” to zorganizowali. Dzięki temu wyciągnęło się także i Wojtka Nurskiego, naszego komendanta. Widziałam, jak odkopywali pracownicy „Społem”… wiec jakie było pełne życie. Wojtek Nurski był dowódcą okręgu grójeckiego i z Grójca przyjechali żołnierze, zabrali go i pochowali w Grójcu ze sztandarami „Jeszcze Polska”, ze wszystkimi honorami. Jeszcze Rosjanie za słabo orientowali się, co się dzieje. Dowiedzieli się, ktoś ze „Społem” z Grójca pewno powiedział o tej akcji i przyjechali po Wojtka, a Rapackiego zawieziono na cmentarz na Powązki.