Jedną z głównych atrakcji tegorocznego święta starej Sadyby na początku czerwca było spotkanie z muzykiem i pisarzem, Pawłem Sołtysem, znanym jako Pablopavo. To artysta z wyrobionym już nazwiskiem, blisko 20 płytami na koncie, nagrodami literackimi, milionami odsłuchań na YouTube. Do tego utwór z jego najnowszej płyty właśnie dotarł niemal na szczyt najnowszej listy przebojów Trójki, wyprzedzając m.in. Billie Eilish, Eminema i Krzysztofa Zalewskiego („mieszka obok mnie”).
Choć dowody na bycie gwiazdą wydają się trudne do podważenia, sam Pablopavo silnie oponował na spotkaniu, by tak go nie nazywać. I faktycznie, nie dawał po sobie poznać, że czuje się gwiazdą. Zanim do pięknego ogrodu w sercu Sadyby przyszli pierwsi goście spotkania, Paweł Sołtys uruchomił głośnik, który nie chciał współpracować z organizatorami, a potem jeszcze pomagał rozstawiać krzesła na widowni.
Punkt wyjścia: Stegny
Pablopavo to znany muzyk i literat, ale na starą Sadybę został zaproszony głównie ze względu na jego związki z tym warszawskim osiedlem. Część swoich wspomnień zawarł w naszym wywiadzie wideo, który Józek Dutkiewicz przeprowadził z nim jeszcze zimą tego roku. Ale wiele wątków poznaliśmy po raz pierwszy.
Punktem wyjścia tych historii są blokowiska na pobliskich Stegnach, gdzie Paweł Sołtys się urodził. Aby zrozumieć tamte czasy, sięgamy po fragment jego tekstu „Betonka na Capri” dla Magazynu Miasta:
Jedno piwo na czterech, chyba Złoty Król z puszki, i papierosy kupione na sztuki. Nie byliśmy z bogatych domów, ale jeśli jest szczęście w marcu, jeszcze przed kwitnieniem, jeszcze przed tym wybuchem zieleni, to tak wygląda: przyjaciele, gorycz piwa i tytoniu, rozmowy takie, że nie dało się ich wygadać do końca i ciągnęły się dalej, gdy już ruszyliśmy za Smródkę, do opuszczonego powiejskiego domu, który nazywaliśmy „49” ( nie pamiętam dlaczego) i który nie był nasz, bo tam to i żule się schodzili, i pół osiedla w ogóle znało to miejsce, ale też trzeba było sprawdzić, jak tam po zimie i jak drzewo. Bo obok rosło drzewo, całe Stegny były zielone od górek obsianych trawą po „alejki”, czyli od miniparku przy Katalońskiej aż po boisko ligowe przy Maltańskiej, ale to drzewo to było coś. Dąb ogromny, pewnie ze stuletni. Jeszcze jako dzieciaki właziliśmy na niego i wycinaliśmy (wstyd się przyznać) scyzorykami wszystkie te ważne rzeczy, które się wycina na drzewach – kto kogo kocha, kto jest chujem i dlaczego Legia. Jakoś to wytrzymywał. Pod dębem jeszcze po papierosie i plany, plany, plany. Tyle ma się planów w marcu, gdy się ma szesnaście lat, że trzeba by mieć pięć żyć, by je zrealizować w połowie. (1)
Przejście do druhów i pierwszych kolegów na Sadybie
W latach 90. Pablopavo często przechodził z blokowisk na Stegnach, gdzie się urodził, na starą Sadybę, gdzie miał najlepszych przyjaciół, Michała „Groszka” Grochowiaka i Andrzeja Gładkiego. Na zlikwidowanej w ubiegłym roku kładce nad Sobieskiego, którą przechodził między osiedlami, spędzał z kolegami wiele godzin, rozmawiając, paląc papierosy i patrząc na panoramę centrum miasta z Pałacem Kultury i Nauki na czele.
A kiedy już szedł dalej, ku Sadybie, napotykał inny świat.
Z Sadyby na Stegny idziesz taką świetną ulicą m. in. Truskawiecką, gdzie mieszkają ambasadorzy, są forty, rakiety. Tam jako dzieciaki żeśmy przyjeżdżali, wbijaliśmy się na rowerach nielegalnie w nocy, żeby pokręcić sobie działami samobieżnymi. To jest materiał na opowiadanie, a nie na wywiad, bo w większości są to emocje – a nie same historie. Przemierzyłem tą drogę pewnie z tysiąc razy, jadąc na ramce u kolegi, albo idąc bardzo zmęczonym krokiem. Wiedziałem, które okno jest czyje, wiedziałem czy ktoś śpi czy czyta…
To taka kraina dzieciństwa. Nie chcę popadać w tani sentymentalizm, ale było super. Sadyba oficerska- tam gdzie mieszkali przyjaciele, gdzie mieliśmy swój klub, piwnicę – w budynku z lat 20-tych. Zachowały się zdjęcia sprzed wojny, jak fosą wokół niego, oficerowie wozili swe damy w kapeluszach, w parku imienia Szczubełka siedzieli … To wszystko ma swoje historie i to na zawsze pozostanie w moim sercu. (2)
Na starej Sadybie Pablopavo poznał swoich pierwszych przyjaciół.
W wieku 15-16 lat miałem przyjaciół na Sadybie, dwóch najlepszych na Morszyńskiej. W dodatku należałem do drużyny harcerskiej nr 152, która jest przy szkole 103 nad Jeziorkiem Czerniakowskim. Prowadziłem też drużynę zuchową z Michałem Grochowiakiem z Morszyńskiej i Marianką Dąbkowską, która mieszkała w blokach na Bernardyńskiej. Dosyć szybko ta Sadyba stała się drugim domem osiedlowym. (3)
Na Stegnach się urodziłem. Sadyba to załoga. Pierwsi kumple, którzy robili jakieś fajne muzyczne rzeczy. Pierwsze dziewczyny. Tam poznałem ludzi, z którymi mogłem już zakładać jakieś zespoły. (Poznałem ich) różnie. Jednego na imprezie, drugiego w harcerzach. (Miałem krzyż harcerski), prowadziłem nawet drużynę zuchów. Ale rzuciłem to dość szybko. (4)
Na spotkaniu z mieszkańcami Sadyby Sołtys wyjaśnił, że formalnie był zastępcą drużynowego a drużynowym był wtedy Michał „Groszek” Grochowiak, jeden z jego późniejszych najlepszych kumpli. Sołtys mówi, że zrezygnował z prowadzenia drużyny, bo nie chciał być jak ci, co potrafią płynnie łączyć harcerstwo z piciem piwa pod sklepem.
Pierwsze znajomości na Sadybie okazały się bardzo inspirujące.
Wszyscy robili jakieś artystyczne rzeczy – jeden zdjęcia, drugi muzykę. Zrobiliśmy sobie klub w piwnicy, babcia kolegi się zgodziła. Robiliśmy tam różne rzeczy, i grzeczne, i niegrzeczne. Strasznie dużo się wtedy nauczyłem. Większość z nich była starsza ode mnie, więc podrzucali młodszemu koledze książki, płyty, pokazywali jak się gra na gicie. (5)
Moje ekipy sadybiańsko-stegieńskie się połączyły i już przychodziliśmy do piwnicy Michała Grochowiaka, która była naszym klubem, miejscem spotkań. Słuchaliśmy tam muzyki, robiliśmy także mniej grzeczne rzeczy, ale to była moja szkoła sztuki. Było tam dużo starszych kolegów z Sadyby i z Bernardyńskiej – Marcin Orzełowski, Przemek (?), Patryk Stokłosa - którzy pokazywali nam muzykę jazzową i jakieś książki. I nagle się okazało, że mam przyjaciół, z którymi mogę pogadać o muzyce, która nie jest Guns & Roses, o poezji, komiksach, książkach. Tutaj Andrzej miał też ciemnię fotograficzną i – choć fotografią się nigdy nie fascynowałem - to siedziałem tam oczywiście z nimi i chłonąłem różne odłamy sztuki. (…) Tak naprawdę to miejsce to był mój uniwersytet sztuki od 15. do 22. roku życia.(6)
Sadyba muzyczna
Pierwsze przyjaźnie doprowadziły Pawła Sołtysa przede wszystkim do muzyki. Już na Sadybie, w wynajmowanej kanciapie w podwórku kamienic przy Okrężnej i w piwnicy Michała Grochowiaka w bloku oficerskim przy Morszyńskiej 1-3-5-7 powstały pierwsze jego zespoły: Antykonsjum, Saduba, Magara. W kanciapie grał z Antikonsjumem niemal codziennie.
Z tą właśnie grupą przyjaciół założyliśmy grupę Antykonsjum Records. Przechodziło się przez budynek, jeden z sąsiadów wynajął nam bardzo wąski garaż-komórkę, a my żeśmy go wyłożyli jajkami. I właściwie tu zostałem muzykiem, bo Antikonsjum miał takie założenie, że wszyscy grają na wszystkim i nie można dwa razy pod rząd zagrać na tym samym instrumencie. W dodatku nie wolno było zagrać piosenki dwa razy, tzn. przygotowywaliśmy ją i nagrywaliśmy, często improwizując, na Grundiga i potem szliśmy do piwnicy wysłuchać, co nagraliśmy na kasecie. Ale następnego dnia już robiliśmy nowe rzeczy. (…) Potem z tych amatorskich zespołów powstał zespół Trupia Czacha, który grał jazz, zespół Saduba, który grał reagge. Wszystkiego, co wiem o muzyce, o improwizacji, o tym, że duch jest ważniejszy od techniki, nauczyłem się tutaj. (7)
Na spotkaniu na Sadybie Paweł Sołtys wyznał, że te pierwsze taśmy z nagraniami Antikonsjuma zachowały się na kasetach magnetofonowych do dziś. Pochodzą z końca lat 1990. i początków 2000, więc ich jakość może być wątpliwa. Pablopavo wyznał jednak mieszkańcom Sadyby, że mimo tak intensywnych początków w wielu zespołach jeszcze długo nie sądził, że stanie się zawodowym muzykiem. O tym, że może zwiąże się z muzyką na poważnie, zdał sobie sprawę dopiero, gdy po wielu koncertach w dużych klubach w Polsce, jego kolejny zespół Vavamuffin (założony w 2003 w okolicach Jeziorka Czerniakowskiego na Siekierkach) został zaproszony na poważny festiwal za granicą.
Sadyba materialna
We wspomnieniach Pawła Sołtysa z lat 1990. i wczesnych 2000. przebija niewiele konkretnych miejsc materialnych z Sadyby, charakterystycznych punktów odniesienia w przestrzeni osiedla. Dopytany o nie na spotkaniu z mieszkańcami Sadyby, ponownie przywołał fort i plenerowe muzeum wojskowe przy Powsińskiej, fosę przy Morszyńskiej, gdzie oficerowie przewozili łódkami damy w stylowych kapeluszach, blok oficerski przy Morszyńskiej, w którym mieściła się piwnica do prób, ulicę Powsińską, którą przechodził nielegalnie na wysokości Okrężnej (wtedy nie było jeszcze wyznaczonych pasów dla pieszych).
Kilka miesięcy wcześniej w naszym wywiadzie pojawiły się pierwsze punkty odniesienia, o których wcześniej Sołtys nie wspominał.
My właściwie żyliśmy na pograniczu miasta. Z jednej strony wielka płyta i piękne budynki Sadyby Oficerskiej, a z drugiej - wystarczyło przejść 500 metrów i było się na wsi. W stronę Siekierek były krowy, konie, za smródką, dzisiaj tam są osiedla ciągnące się do Wilanowa. Byliśmy dzieciakami pół na pół – z jednej strony miejskimi, a z drugiej – wiejskimi. (8)
Późniejsze lata dorastania na Sadybie przyniosły bardziej konkretne punkty na mapie. Piekarnia Liliput przy Powsińskiej (wciąż działa), sklep spożywczy U Gregora przy Okrężnej (zlikwidowany), oraz zakład fryzjerski też przy Okrężnej ale kilka numerów dalej (też już go nie ma), w którym przychodziło się nie tylko na strzyżenie, ale także by napatrzyć się na piękną fryzjerkę.
Wśród punktów na materialnej mapie Sadyby z czasów przełomu wieków, Sołtys wspomniał też na spotkaniu z mieszkańcami o zakładzie fotograficznym przy Okrężnej. To tu w witrynie jako jedno z wielu długo wisiało zdjęcie znajomej dziewczyny. Pablopavo wyznał, że przychodził tam tylko po to, by zobaczyć jej twarz. Zakładu tego już nie ma.
W powodzi miłych wspomnień z krainy dorastania na Sadybie, jest też jedno, które ma jednoznacznie negatywny wydźwięk. Już po spotkaniu z mieszkańcami, Pablopavo wyznał, że w jednej z sieci barów szybkiej obsługi na Sadybie stacjonowali dealerzy, którzy poza jedzeniem dostarczali do okolicznych osiedli narkotyki. – Z ich powodu straciłem na Stegnach wielu kolegów. To była plaga – powiedział wyraźnie zasmucony.
Historie pisane
Już w czasie dorastania na Sadybie, Paweł Sołtys pisał pierwsze opowiadania. Potwierdził to na spotkaniu z mieszkańcami. Ku naszemu zaskoczeniu, wyznał, że nie wszystkie trafiły wtedy do szuflady i że część została wydana w jednym zbiorze opowiadań w kilkunastu egzemplarzach i rozdana znajomym. Jednymi z pierwszych testerów twórczości literackiej Sołtysa byli jego koledzy z zespołów na Sadybie.
Opowiadania Sołtysa ujrzały światło dzienne wiele lat później, kiedy pewien jego znajomy ze Śląska przesłał je bez jego wiedzy redaktorowi z wydawnictwa Czarne, a ten zgodził się je wydać po wprowadzeniu zmian. I tak w 2018 roku ukazał się debiutancki zbiór opowiadań pt. Mikrotyki, który spotkał się z entuzjastycznym przyjęciem krytyków i w tym samym roku otrzymał trzy wyróżnienia - Nagrodę Literacką im. Marka Nowakowskiego, Nagrodę Literacką Gdynia oraz nominację do Nagrody Literackiej „Nike”. Kilka lat później pojawiła się kolejna dobrze przyjęta książka „Nieradość”.
Zupełnie nieoczekiwanie na spotkaniu z mieszkańcami Sadyby Pablopavo zapowiedział, że już we wrześniu tego roku pojawi się na rynku jego nowa książka „Sierpień”. Jednocześnie potwierdził, że od sześciu lat pracuje nad innym dziełem, które roboczo nazywa "Słownikiem Poboczności Warszawskich". Konwencja tej książki jest nietypowa. Zakłada umieszczenie w niej haseł w kolejności od A do Z, które będą nawiązywać do realnych miejsc w Warszawie, ale będą opowiadały ich historię na nowo – raz z użyciem prawdziwych sytuacji i bohaterów, a innym razem z użyciem zmyślonych. Sęk w tym, że świat realny i zmyślony będą się przenikać i czytelnik nie będzie do końca wiedział, co jest prawdą a co wyobraźnią pisarza. Pablopavo tak opowiada o tym pomyśle:
Była taka słynna jugosłowiańska książka z lat 70. Słownik chazarski, która okazała się być ukrytą powieścią, mitem, legendą. Ja nie jestem varsavianistą, nie idę w tym kierunku, dlatego oboczności, bo to jest o takich rzeczach, które mnie zawsze interesowały. Jak ktoś zna moją prozę, to wie, że to są raczej podwórka gdzieś na Pradze, drobne historie drobnych ludzi, a nie epickie opowieści o architekturze czy odbudowie Warszawy. W dodatku w takiej formie można zmyślać, niekoniecznie to wszystko musi być prawda. Jak powiedział Ken Kesey: „A wszystko to prawda, nawet jeśli nigdy nie miało miejsca”. Literatura jest pod tym względem wspaniała, że możesz zmyślać, a na końcu się okazuje, że napisałeś prawdę. (9)
(…) To będzie książka w pewnym sensie non-fiction, ale też fiction, bo mnie ciekawi ta drobna granica między prawdą historyczną a zmyśleniem i co się dzieje na tym styku. Że na przykład można znaleźć w historii Warszawy jakiś punkt, który jest prawdziwy, natomiast zmyślać do niego całą historię. Dlaczego to miejsce powstało na przykład. No i taka ta książka będzie. Z jednej strony ona wymaga ogromnego researchu i takiej pracy, powiedziałbym, historycznej i to mnie zajmuje już od 3 lat (dziś już od 6 lat – przyp. red.). A z drugiej strony tam będzie też dużo swobody. Nie mam pojęcia, czy w ogóle to kogokolwiek zainteresuje. Natomiast jestem opętany tą myślą i muszę tę książkę napisać, nawet jeśli nie znajdzie ona czytelników. To trochę tak jest niestety z twórczością, jakby to nie zabrzmiało górnolotnie, że w niektórych momentach intuicyjnie wiesz, że trzeba to zrobić, nawet jeśli to jest bez sensu z punktu widzenia komercyjnego. Pewnie najlepiej by było, gdybym ja napisał kolejne „Mikrotyki”, drobne opowiadania o warszawskich dzielnicach. Ale już napisałem tę książkę, a nigdy mnie nie interesowało, podobnie z płytami, nagrywanie płyty, którą już raz nagrałem. (10)
Jak to często bywa z nietypowymi, innowacyjnymi produktami, na dziś nie wiadomo, kiedy i czy w ogóle ukaże się "Słownik Poboczności Warszawskich". Jeśli jednak się ukaże, będzie dużą gratką dla mieszkańców Sadyby. Podobnie jak w poprzednich książkach Sołtysa, w tej też ma bowiem znaleźć się kilka nawiązań do tego warszawskiego osiedla, co przyznał autor książki na spotkaniu autorskim na Sadybie. Te nawiązania, nawet jeśli podkoloryzowane wyobraźnią pisarza, mogą utrwalić to, co odchodzi z krajobrazu Sadyby. Sołtys jest bardzo wrażliwy na to, co znika z krajobrazu miasta, co tworzy charakterystyczny klimat danego miejsca, i próbuje te elementy zachować w swojej twórczości – muzycznej i pisarskiej. Romantyk odchodzącego świata przyznaje jednak, że zmiany w fizycznym i społecznym krajobrazie miasta są nieuchronne.
Warszawa się zmienia, z takiego nostalgicznego punktu widzenia - na gorsze, bo człowiek kocha rzeczy, które zna. Jak idę po Stegnach czy Sadybie i widzę, że zabudowano mi wspomnienia brzydkimi osiedlami, to czuję smutek. Ale rozumiem, że w tych budynkach dorasta pokolenie, które za kilka lat będzie wspominać tę scenerię z czułością. (11)
* * *
W artykule wykorzystano następujące źródła: (1) http://magazynmiasta.pl/2019/05/08/betonka-na-capri/, (2) https://sadyba24.pl/template-features/item/228-to-taka-kraina-dziecinstwa; (3), (6), (7), (8) https://www.youtube.com/watch?v=MHLGoVcs9Z8&t=196s; (4), (5) https://weszlo.com/2014/01/09/kot-nagle-nie-zacznie-kibicowac-polonii-nie-zacznie-sluchac-disco-polo-jest-wygodniejszy-niz-dziecko-wywiad/; (9) https://krainabugu.pl/mam-rane-w-sercu/; (10) https://muzeumwarszawy.pl/wp-content/uploads/2021/10/W-punkt.-Rozmowy-na-miescie.-Pawel-Soltys.docx; (11) https://dzieje.pl/kultura-i-sztuka/pawel-soltys-proza-daje-wiecej-oddechu-niz-piosenka