W piątek,16 lutego w domu przy Iwonickiej 40 na starej Sadybie otwiera się bistro i kawiarnia Ferment. To początek przeobrażenia tego miejsca w centrum kultury z ambicjami. Tworząc docelowy program aktywności nowi właściciele zapowiadają, że będą chcieli nawiązywać m.in. do pierwszego właściciela willi, Władysława Waltera.
Popularny aktor komediowy
Dziś Władysław Walter (ur. 4.06.1887 w Warszawie, zm. 4 listopada 1959 w Łodzi), to zupełnie zapomniany polski aktor. Jego przepastny dorobek dowodzi jednak, że przed II. wojną światową cieszył się wielką popularnością. Tak wielką, że jego jubileusz w 1957 roku pięciokrotnie wyprzedał Salę Kongresową w Warszawie.
Jego kariera trwała od 1906 do 1957 roku. W repertuarze miał ponad pięćset ról teatralnych i operetkowych. Był też uznanym aktorem filmowym kina międzywojennego. Od 1918 zagrał niemal w 90 filmach, m.in. Zew morza (1927), Szlakiem hańby (1929), 10% dla mnie (1932), Pod Twoją obronę (1933), Młody las (1934), Złota maska (1940). Po wojnie wystąpił w Ulicy Granicznej (1948), Pierwszym starcie (1950), Załodze (1951). Występował u boku takich gwiazd przedwojennego kina jak Eugeniusz Bodo, Loda Halama, Adolf Dymsza i Stefan Jaracz. Jak podaje Wikipedia, najczęściej wcielał się w postaci warszawskich proletariuszy, cwaniaków, andrusów, dozorców, woźnych.
Bardzo plastycznie opisuje Waltera Encyklopedia Teatru Polskiego: - Był aktorem charakterystycznym, który stworzył wiele wybitnych kreacji w teatrze, operze, operetce, kinie i przede wszystkim w kabarecie. Był uwielbiany przez publiczność. "[..] odpowiadał wszystkim potrzebnym warunkom: wysoki ponad 1.80, doskonały aktor, o dużej sile komicznej i obdarzony pięknym, aksamitnym basowym głosem. [...] świetny causeur, dowcipny, bawiący całe towarzystwo, na scenie komik dużego kalibru, ale umiejący potracić o struny sentymentu, a nawet dramatu. [...] Bardzo był rozmiłowany w pieśniach religijnych. Miał nawet własną fisharmonię, na której sobie akompaniował, śpiewając przez siebie skomponowane pieśni" (L. Sempoliński). Wcześnie zakończył śpiewanie prawdopodobnie z powodu źle zoperowanych strun głosowych, choć przypuszczalnie także wskutek nadużywania alkoholu.
Życie poza sceną
Poza występami na scenie lub w filmie, miał jeszcze czas na aktywności poboczne - w sierpniu 1923 roku otworzył kawiarnię artystyczną "Cafe Walter". Był dwukrotnie żonaty. Z Eugenią z Pożerskich (od 1910) oraz z aktorką Haliną Szymborską, dla której zmienił wyznanie na ewangelicko-reformowane (od 30.10. 1922). Miał jednego syna Wawrzka, który – jak podaje dziennikarz Maciej Piekarski - zginął 24 września 1944 pod Królikarnią.
O domu Waltera na Sadybie zachowały się jedynie strzępy informacji. Historyk Sadyby, Janusz Bronowicz, wspomina: - Wśród pustkowia tym bardziej zwracała na siebie uwagę ładna willa państwa Walterów. Pan Władysław Walter był popularnym wtedy aktorem, głównie filmowym. Do dzisiaj pamiętam napis wykuty na frontonie willi Waltera: Vita brevis, ars longa (Życie jest krótkie, sztuka jest długa – przyp. red.) (u Batorego uczyłem się łaciny).
Ten sam Janusz Bronowicz, jeden z pierwszych mieszkańców Sadyby jeszcze w latach 1920., dowodzi, że Walter był człowiekiem zamożnym - miał bowiem swój własny samochód (jeden z siedmiu w tym czasie na Sadybie).
Dotarliśmy też do notki o Walterze, która ukazała się w Stolicy z okazji jego śmierci w 1959 roku. Autor artykułu „Ostatnia wizyta Władysława Waltera w Warszawie” Józef Małgorzewski, wspomina tam kilka ostatnich spotkań z Walterem, w tym jego ukochanego syna i ulubiony dom na Sadybie. Ten unikalny materiał zamieszczamy w całości poniżej.
Ostatnia wizyta Władysława Waltera w Warszawie
Są ludzie obdarzeni przez naturę urodą, Inteligencją, nawet dobrocią a mimo największych starań przechodzą przez życie niezauważeni. I są inni, którzy w każdym środowisku stają się od razu centralną postacią, skupiającą na sobie zainteresowanie otoczenia, emanujący jakimś ciepłem wewnętrznym, czymś, co przyciąga, budzi lepsze uczucia, wywołuje uśmiech na twarzy. Jeśli ludzie tacy znajdą się w teatrze, na scenie — zyskują wielką popularność, wdziękiem swoim podbijają serca, stają się ulubieńcami publiczności. Do takich ludzi należał bez wątpienia Władysław Walter. W operetce czy rewii, w teatrze czy na ekranie, choćby grał rolę drugorzędną, stawał się jedną z głównych postaci, zyskując poklask i uznanie widowni. Jeszcze, przed wojną jeden z bardziej znanych lekarzy warszawskich zapisywał wielu pacjentom zamiast recepty „Wieczór z Walterem".
Świetnego artystę poznałem osobiście kilka lat przed wojną. Zyskałem sobie Jego sympatię, przypominając mu szereg ról w filmach i na estradach, o których zdążył już w swojej błyskotliwej a zarazem niezwykle pracowitej karierze zapomnieć.
Raz spotkałem go na Nowym Świecie w czasie okupacji, w lecie 1941 czy 42 roku. Weszliśmy na kawę do Bliklego. Dowcipkował ale był przygaszony i Jakiś niespokojny. Wreszcie schylając swą olbrzymią postać zapytał: „Niech pan mi powie: kiedy znowu będziemy mieli Polskę?... Tak się lękam o naszą młodzież... Także mam syna... Sam nie wtem co mam robić i czego się spodziewać?"...
Wzruszyła mnie nieporadność tego silnego, tryskającego zawsze humorem i zdrowiem mężczyzny. „Trzeba być dobrej myśli Panie Władysławie" — powiedziałem ciepło. „Wszystko na pewno skończy się dobrze. Sądzę, że już niedługo wróci Pan do swojej pracy i znów będzie Pan święcił triumfy na scenie i w filmie". „Nie wiem, nie wiem..." powtórzył parokrotnie Walter. „Ciągle mam jakieś niedobre przeczucia"..
Złe przeczucia artysty spełniły się niestety. Stracił ukochanego syna, stracił ulubiony dom na Sadybie. Po wyzwoleniu osiedlił się w Łodzi, z rzadka tylko odwiedzając Warszawę, z której zresztą szybko uciekał do swojego łódzkiego azylu. Przed trzema laty przejeżdżając przez Łódź zajrzałem do kawiarni w Grand Hotelu. Przy aktorskim stoliku siedział Walter. Wyglądał dobrze, ale nie dowcipkował jak dawniej, wydawał się smutniejszy. Zobaczywszy mnie, przeprosił towarzystwo i przysiadł się do mojego stolika.
„Nie tęskni Pan do Warszawy Panie Władysławie?" — zapytałem. „Tęsknię" — odpowiedział. „Ale do tej dawnej, mojej Warszawy. Wojna tyle mi krzywdy wyrządziła. Wie Pan o moim synu?..." „Tak" — powiedziałem. „Wiem". Milczeliśmy chwilę. „Gra pan dużo?"— „W teatrze Jaracza teraz jestem. Dużo gram. Dobre role. Dramatyczne. Zawsze wiedziałem, że mam dramatyczne zdolności, ale ludzie chcieli we mnie widzieć komika... A teraz szykuję się do Jubileuszu 50-lecia. Będę grał Szambelana w „Jowialskim" z Mieczysławą Ćwiklińską, Podchodzę do tej roli z bojaźnią, z nabożeństwem prawie. Widziałem Frenkla Jako Szambelana. Niech Pan przyjedzie na przedstawienie". Obiecałem i pożegnałem serdecznie artystę. Ale utkwiły ml w pamięci Jego słowa o dawnej Warszawie.
W kilka miesięcy później „Estrada" warszawska zwróciła się do mnie z prośbą o zorganizowanie paru wielkich imprez w Sali Kongresowej. Zaproponowałem „50 lat wspomnień Władysława Waltera". Propozycję przyjęto. Pojechałem do Łodzi. Pan Władysław wysłuchawszy projektu scenariusza rozjaśnił się: „Niech pan robi. Zgadzam się i cieszę się bardzo". Pięć koncertów w Sali Kongresowej 2 i 3 marca 1957 roku, w których obok Jubilata udział brali: Ludwik Sempoliński, Barbara Kostrzewska, chór Harfa pod dyr. Wacława Lachmana, Tadeusz Olsza, Jadzia Andrzejewska i Parnellowie z Lodzi, Maria Bogda i Adam Brodzisz z Poznania — były wielkim triumfem Władysława Waltera. Żegnał się ze mną ogromnie podniecony i rad. „Niech Pan znowu coś wymyśli. Przyjadę. Ekstra-cugiem". Więc w klika tygodni potem wymyśliłem w drugi dzień świąt Wielkiej Nocy „Spacerek po dawnej Warszawie". Świetną oprawę aktorską zaangażowaliśmy do Sali Kongresowej. Sempoliński, Tola Mankiewiczówna,
Bielicka, Witas, Józef Kondrad, Wiktor Milewski... stare teksty... pozytywka... wiersze Or-Ota... Czarna Mańka - śliczne piosenki w wykonaniu Andrzeja Boguckiego... Bielany naszych pradziadków...
Na tydzień przed imprezą Walter przyjechał do Warszawy. Tramwajem i taksówką, autobusem, trolejbusem i piechotą włóczyłem się z nim po Stolicy. Po Starówce i Powiślu, po Czerniakowie i Woli, po Łazienkach i Parku Ujazdowskim. Zawadziliśmy nawet o Saski Ogród. Na koniec, na placu Trzech Krzyży wsiedliśmy w dorożkę. Zapytałem starego dorożkarza: „Wie pan kogo pan wiezie?" - „Pan szanowny żarty ze mnie robi? Warszawski rodak jestem. Wiadomo - Pana Waltera". Artysta miał Izy w oczach. Jechaliśmy nie śpiesząc się ulicami. W pewnej chwili Walter wziął moją rękę w obie dłonie. „Przypomniał mi Pan Warszawę mojej młodości. Dziękuję Panu!"
Była to ostatnia wizyta Władysława Waltera w Warszawie.