Aleksandra Karkowska od kilku lat nie schodzi z podium naszego dorocznego plebiscytu na najaktywniejszych mieszkańców starej Sadyby. Rok temu była druga, w tym roku zajęła trzecie miejsce.
Znana jest przede wszystkim z animowania wydarzeń i koordynacji trzydniowego festiwalu Otwarte Ogrody Sadyba. W ubiegłym roku odpowiadała m.in. za organizację potańcówki w stylu retro, koncertu sąsiedzkiego zespołu „Sadyba Śpiewa”, koncertu Michała Przerwy-Tetmajera, oraz spotkań z: fotografem Tadeuszem Rolke, pisarką Agnieszką Taborską i dziennikarką Małgorzatą Piekarską. Zorganizowała również kilka dużych wydarzeń: 2. oficerski bal sadybiański (luty 2020), wykład licealistów o zmianach klimatu (luty 2020), cykl czterech jesiennych spotkań historycznych (w tym spaceru „Sadyba to też bloki”) (listopad 2019), spacer historyczny po Forcie IX i Parku Szczubełka, wykład historyczny Marii Sołtys pt. „Miasto-ogród – sposób na życie. Utracony czy zapomniany?” (listopad 2019). Sporo wydarzeń jak na jedną osobę, która poza Sadybą realizuje jeszcze inne pasje – podróże i pisanie książek.
Rozmowę z Aleksandrą Karkowską przeprowadziła Ida Kożuchowska, autorka cyklu wywiadów „Sadybianie od podszewki”.
Jest Pani jedną z najbardziej rozpoznawalnych i lubianych Sadybianek. Jak znalazła się Pani w gronie aktywistów sadybiańskich?
Aleksandra Karkowska: Na Sadybę sprowadziłam się w 2002 roku, do mieszkania w bloku oficerskim. Ponieważ oboje z mężem pracowaliśmy wtedy w korporacjach z dużą ilością nadgodzin, szukaliśmy miejsca, które będzie oddalone od głośnych ulic, nie na parterze, z garażem podziemnym i po pełnym remoncie. Mieszkanie, które zastaliśmy na Sadybie, nie spełniało żadnego z tych warunków. Natomiast my zakochaliśmy się w nim momentalnie. Od razu wiedzieliśmy, że to tu chcemy zamieszkać.
Jeśli chodzi natomiast o Towarzystwo Miasto Ogród Sadyba, to początkowo obserwowałam działania stowarzyszenia przez pryzmat festiwalu Otwarte Ogrody. Wszystko zaczęło się tak naprawdę od ulotki przedstawiającej wydarzenie, która trafiła do mojej skrzynki. Chętnie brałam udział w festiwalu, zgłaszając się do pomocy przy jego organizacji. Dokładnie 7 lat temu zaproponowano mi współorganizację kolejnej edycji Otwartych Ogrodów. I tak zaczęła się moja przygoda z Towarzystwem.
Festiwal Otwarte Ogrody rozwija się pod Pani okiem od kilku lat. Proszę opowiedzieć, co wyróżnia to wydarzenie i dlaczego jest ono ważne dla mieszkańców Sadyby?
Festiwal to przede wszystkim wielkie święto sadybiańskie. Przez ostatnie 13 lat uświadomiliśmy sobie, jak ważna dla mieszkańców i przyjaciół Sadyby jest integracja zarówno społeczna jak i z miejscem, w którym żyjemy. Obserwuję coraz większe zaangażowanie w sprawy lokalne osób mieszkających tu od dawna, jak i osób, które dopiero odkrywają nasze wyjątkowe osiedle.
Podczas Otwartych Ogrodów dużo jest wykładów czy spacerów historyczno-poznawczych, lecz ogromną popularnością cieszą się imprezy, na których spotykają się wszyscy sąsiedzi. Myślę, że nikt nie wyobraża sobie dzisiaj festiwalu bez potańcówki retro czy pchlego targu. Atmosfera podczas Otwartych Ogrodów jest niezwykła, ponieważ Sadybianki i Sadybianie stają się na te 3 dni jedną wielką rodziną. Czerwcowy festiwal jest jednym z najważniejszych wydarzeń społeczno-kulturalnych na Sadybie, ale staramy się również rozszerzać te działania na edycję jesienną (Babie Lato) czy bale oficerskie, żeby okazji do integracji między mieszkańcami było jak najwięcej.
Organizacja tego typu wydarzeń to miesiące przygotowań. Co sprawia, że kontynuuje Pani swoje działania z takim zaangażowaniem? Co cieszy najbardziej, kiedy działa Pani na rzecz Sadyby?
Największą frajdę sprawia mi właśnie ta integracja społeczna. Gdy opowiadam znajomym o moich kontaktach z sąsiadami, to spotykam się zwykle z dużym zaskoczeniem – osoby żyjące, tak jak ja, w bloku, zwykle nie znają innych mieszkańców lepiej niż tylko z widzenia. Natomiast, kiedy na naszej Sadybie wychodzę rano do sklepu po przysłowiowe „bułki”, to moja rodzina zawsze śmieje się, że wrócę najwcześniej za pół godziny. W kolejce spotykam kilku sąsiadów i jak zwykle z kimś się zagadam.
Gdy byłam dzieckiem, pamiętam, że wyjeżdżając zostawialiśmy sąsiadom klucze, by podlali kwiaty – coś niespotykanego w obecnych czasach. Na Sadybie wszystko zostało jednak po staremu i ten zwyczaj dalej funkcjonuje. Bardzo cieszy mnie, gdy widzę, jak nawiązują się takie, często międzypokoleniowe, sąsiedzkie relacje.
Gdyby Pani mogła zmienić jedną rzecz na Sadybie, cóż takiego by to było?
Nalałabym wody do fosy. Już mówię dlaczego. Gdy zbierałam materiały do książki o historiach z Sadyby mieszkańcy niejednokrotnie wspominali dawne czasy, gdy zimą jeździli na łyżwach, na zamarzniętej fosie. Tatusiowie czyścili i wygładzali taflę lodu, rozwieszali lampki i puszczali muzykę z adaptera na płyty. Kilka lat temu, kiedy zimy jeszcze na to pozwalały, my zaczęliśmy robić to samo. Starsze Panie z bloku przynosiły nam świeczki, lampki, żarówki – uśmiechnięte zachęcały nas do ich ulubionych zabaw z dzieciństwa. Okazało się, że te kilkadziesiąt lat nie stanowi żadnej bariery i te same tradycje dalej cieszą.
Czy są obecnie jakieś plany na przyszłe projekty?
Moja głowa jest pełna pomysłów, na które niestety nie zawsze starczy czasu, sił czy środków. Bardzo chciałabym na przykład upamiętnić zasługi osób, które prowadziły tajną drukarnię na Morszyńskiej czy 17 oficerów z Sadyby, którzy zginęli w Katyniu. Za 2 lata zbliża się 100. rocznica powstania Spółdzielni Budowlano-Mieszkaniowej Sadyba, dlatego mam nadzieję, że uda nam się również zorganizować obchody tego święta. Jednym z pomysłów jest też dokończenie filmu reżyserii Marcina Giżyckiego, który w swoim materiale umieścił wywiady z najstarszymi mieszkańcami Sadyby. Warto byłoby zachować wiedzę, doświadczenia czy wspomnienia innych osób, póki są jeszcze z nami.
Sama robi Pani wiele, by zachować doświadczenia tych osób. Jest Pani m.in. współautorką książki „Banany z cukru pudru”, w której zebrała Pani wspomnienia mieszkańców Sadyby z lat ich młodości. Co najbardziej utkwiło Pani w pamięci z czasów pracy nad tym projektem?
Gdy razem z Basią Caillot zaczęłyśmy pracować nad książką „Banany z cukru pudru”, zależało nam, żeby trafić do osób, które wychowały się właśnie tutaj, na Sadybie. Wśród ponad dwudziestu osób, znalazłyśmy panią Birutę, która do 1944 roku żyła na ulicy Godebskiego. Natomiast my poznałyśmy ją jako mieszkankę ulicy Żegiestowskiej, która przez ponad 70 lat nie miała odwagi wejść do mieszkania, z którego wyszła jako kilkuletnia dziewczynka. Wspólnie zdecydowałyśmy się tam wybrać. Udało się nam dotrzeć do obecnych mieszkańców i wejść do jej dawnego mieszkania. To było bardzo wzruszające spotkanie – pani Biruta zabrała ze sobą misia, którym się bawiła w 1944 oraz albumy zdjęć zrobionych w tym mieszkaniu. Na długo zapamiętam to zdarzenie.
A jak wygląda Pani życie poza Sadybą? Jak lubi Pani spędzać swój wolny czas? Jakie są Pani zainteresowania?
Podróże. Dalekie, ale również te bliskie. Podróżując odkrywam, że często tuż za rogiem znajdują się niesamowite miejsca. A najbardziej interesują mnie ludzie - jak wygląda ich życie codzienne, czym się zajmują. Od dziecka to lubiłam. Pamiętam rozmowy z moją babcią. W szkole uczyłam się o II wojnie światowej z książek i podręczników, ale mi do głowy przychodziły inne pytania: „Babciu, jak wyglądał wtedy twój dzień? Jak wyglądało życie podczas tych wszystkich zagrożeń, kiedy nie mieliście co jeść?”.
Właśnie poprzez podróże mogę poznawać historię mówioną, z różnych zakątków Polski i świata. Stąd moja prośba, rozmawiajmy z najstarszymi, łączmy pokolenia!