W pierwszym odcinku cyklu wywiadów z mieszkańcami Sadyby „Sadybianie od podszewki” pytamy pierwszego aktywistę Sadyby o to, jaki jest - społecznie i prywatnie. Od podszewki.
Jerzy Piasecki tylko nam mówi m.in. dlaczego zaczął działać społecznie, jak reaguje w spornych sprawach, jakie miejsca lubi na swoim osiedlu, ale też… co myśli o schowaniu Wisłostrady w tunel na wysokości Powsińskiej.
Autorką wywiadu i całego cyklu jest nasza nowa współpracowniczka, Ida Kożuchowska. 18-latka z Sadyby, tegoroczna maturzystka, zaangażowana w wiele akcji społecznych – dziś debiutuje na naszych łamach. Witamy!
W plebiscycie portalu Sadyba24.pl na najaktywniejszego Sadybianina 2020 został Pan wyróżniony pierwszym miejscem, z dużą przewagą nad resztą stawki. Na taką zgodność i uznanie jurorów pracuje się latami. Jak to się wszystko zaczęło? Co sprawiło, że zaangażował się Pan w działalność na Sadybie?
Jerzy Piasecki: Moi rodzice sprowadzili się na Sadybę, kiedy byłem jeszcze dzieckiem w 1976 roku. Nie miałem wtedy pojęcia, że Miasto-Ogród Sadyba jest wpisane do rejestru zabytków. W tej błogiej nieświadomości żyłem aż do roku 2003. To były burzliwe czasy, z ogromną presją deweloperów na budowę na Sadybie. Powstał tu wtedy ruch społeczny, walczący o zachowanie ładu architektonicznego na naszym historycznym osiedlu.
Zacząłem działać na mojej ulicy, by zapobiec budowie apartamentowców i od tego się zaczęło. Gdy zorientowałem się, że piękno i architektura tego miejsca niszczone będą rozkopami czy zabudową nowych terenów i ogrodów, pomyślałem, że tak nie powinno to wyglądać. I wtedy właśnie okazało się, że żyję w sercu Miasta-Ogrodu Sadyba, w którym zgodnie z jego ideą obowiązują pewne procedury. Wybitni architekci Oskar Sosnowski i Antoni Jawornicki w latach 20. zaplanowali wzorcowy plan osiedla, a zadaniem mieszkańców na czele z konserwatorem zabytków jest dbać o historyczną Sadybę. Tak zaczęła się moja przygoda z Towarzystwem Miasto-Ogród Sadyba.
Mieszkańcy słyszą wiele o Towarzystwie w kontekście różnych wydarzeń kulturalnych, takich jak festiwal Otwarte Ogrody, czy działań na rzecz ochrony Jeziorka Czerniakowskiego. Czym jeszcze zajmuje się organizacja, w której obecnie pełni Pan funkcję prezesa?
Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Miasto-Ogród Sadyba ma bardzo szeroki zakres działań, który zresztą nieustannie się zmienia i rozwija wraz z nowymi problemami czy wyzwaniami. Głównym celem jest zachowanie historycznego osiedla, zgodnie z ideą miasta-ogrodu.
Ale TSK MOS to przede wszystkim mieszkańcy, a my pragniemy zagwarantować tej społeczności jak najlepsze warunki do życia. Dlatego chronimy miejsca zielone i Jeziorko Czerniakowskie, walczymy ze smogiem oraz dbamy o infrastrukturę, dostosowaną do potrzeb zabytkowej zabudowy.
Kolejnym kluczowym aspektem, którym się zajmujemy jest edukacja na temat historii Sadyby. Rozpowszechniamy wśród mieszkańców wiadomości o tożsamości osiedla i w ten sposób staramy się budować świadomość o wyjątkowości tego miejsca.
Ważna jest dla nas również integracja mieszkańców na dwóch płaszczyznach. Z jednej strony jest to identyfikowanie się z Sadybą i dbanie o nią, a z drugiej integracja mieszkańców jako społeczności lokalnej, która tworzy wspierającą się wspólnotę. Chcemy promować postawę obywatelską i wspólnotową, jednocześnie dbając o poczucie bezpieczeństwa i porządku na Sadybie.
Działa Pan w Towarzystwie od kilkunastu lat. Co przez ten czas udało się osiągnąć? Jak zmieniła się Sadyba?
Faktycznie, w Towarzystwie działam od roku 2003, a od pięciu lat pełnię funkcję prezesa. Z perspektywy 17 lat widzę, że Towarzystwo wykonało gigantyczną pracę pod kątem zachowania ładu urbanistycznego, ochrony środowiska, czy infrastruktury – w tym ostatnim przypadku mam na myśli choćby zachowanie kamienia polnego na Okrężnej, czy rewitalizację 100-letniej ulicy Goraszewskiej. Mamy też duże osiągnięcia w renowacji skwerów, ulic czy zabytkowego oświetlenia gazowego. Na przykładzie innych osiedli uświadamiam sobie, jak mocno zostały one zniekształcone, ponieważ nie powstały tam takie organizacje jak TSK MOS.
Odkąd się tu wprowadziłem obserwuję również mieszkańców i jak wiele zmieniło się wśród nich. Wcześniej każdy dbał o swój kawałek ogródka, nikt nikomu nie przeszkadzał. Natomiast teraz Sadyba to tętniąca życiem wspólnota, pełna ludzi z pasją, w której każdy może znaleźć swoje miejsce. Mieszkańcy są dumni nie tylko z tego, że tu mieszkają, ale również z tego, że przynależą do lokalnej społeczności. Dzięki temu na Sadybie kwitnie życie społeczne. Razem realizujemy projekty, razem też się spotykamy. Dobrze czujemy się w swoim gronie.
Z kilku osób utworzyło się potężne grono aktywistów. To już nie jest 100 członków stowarzyszenia, ale 300 mieszkańców zaangażowanych w niektóre akcje, dążących do osiągnięcia konkretnego celu. Mamy liderów lokalnych, działających w najróżniejszych sferach – społecznej, kulturalnej, edukacyjnej. To oni potrafią zainspirować i porwać do działania. Dzięki wsparciu Sadybian wyrobiliśmy sobie markę, rozpoznawalną wśród władz Mokotowa oraz Warszawy. Znani jesteśmy z ogromnie zmobilizowanych do działania osób, którzy nawzajem się wspierają. Za naszymi inicjatywami stoi parę tysięcy racjonalnych ludzi, którzy wiedzą, czego pragną, lecz jednocześnie potrafią z szacunkiem artykułować swoje potrzeby. Umiemy rozmawiać zarówno w naszej wspólnocie jak i poza nią, a to nie jest bardzo częste zjawisko. Myślę, że przede wszystkim dlatego Sadybianie są tak niezwykłą społecznością.
A z jakiej inicjatywy jest Pan osobiście najbardziej dumny?
Jeśli mogę wybrać tylko jedną, to będzie to akcja z zeszłego roku „Ratujmy Rezerwat Jeziorko Czerniakowskie”. Jej głównym celem było wprowadzenie regulacji chroniących nasze Jeziorko Czerniakowskie przed wysychaniem i presją człowieka (w tym zabudową). Po zebraniu ponad 7500 podpisów pod petycją, na wydarzenie nad samym Jeziorkiem zostali zaproszeni urzędnicy. Wtedy właśnie zostały przedstawione wnioski, jak to miejsce możemy wspólnie ratować.
Najbardziej zapadł mi w pamięć moment, gdy wszyscy stanęliśmy wspólnie i zaśpiewaliśmy autorską piosenkę zespołu Sadyba Śpiewa „Ratuj Jeziorko”. Mam wrażenie, że nawet obecni na miejscu urzędnicy byli wzruszeni naszą postawą i poczuli jedność naszej wspólnoty. Zapowiedzieli oni wkrótce konkretne działania, w ratuszu powołany został zespół do spraw ochrony Jeziorka Czerniakowskiego, a akcja odbiła się szerokim echem w mediach. Odnieśliśmy ogromny sukces.
Mimo że akcja wymagała wielkiego zaangażowania, dała nam ona nieopisaną satysfakcję. Wspólnie pokazaliśmy, jak wiele jest w stanie zrobić wspólnota. Nie mieliśmy wcześniej akcji, w którą zaangażowałoby się tyle osób z najróżniejszych środowisk – z chóru, Towarzystwa, ale były to również osoby prywatne i publiczne. Myślę, że mogę powiedzieć, że z tej akcji jestem niezwykle dumny.
Działalność społeczna to jednak nie tylko sukcesy. Każda zmiana ma przecież swoich przeciwników. Jak radzi Pan sobie, gdy trzeba podjąć decyzję w sprawie spornej, w której mieszkańcy mają sprzeczne opinie?
Wszystko zależy od konkretnej sprawy. Jeżeli dotyczy ona na przykład zabudowy, to kieruję się zasadami, a nie interesami stron. Żyjemy w mieście ogrodzie. Tłumaczę stronom, że chronimy tu ład urbanistyczny, przestrzenie wolne od zabudowy i oczywiście ogrody. Buduję ich świadomość.
W przypadku konfliktu staram się być mediatorem i tworzyć warunki, aby mimo różnicy zdań strony słuchały się nawzajem z szacunkiem. Jeśli rozwiązanie się nie pojawi – sam proponuję jedną, dwie opcje. Podejmowanie decyzji i wypracowywanie rozwiązań to wyzwanie, ale warto je podejmować.
Wypracowywanie takich rozwiązań to zapewne nie tylko nagły pomysł w Pana głowie, ale też seria spotkań, rozmów, uzgodnień. To wszystko wymaga czasu. Ile czasu zajmuje Panu praca społeczna na Sadybie?
Parę lat temu było to od 2 do 4 godzin dziennie. Zawsze zajmowałem się kilkoma projektami jednocześnie. W każdym z nim ważne były systematyczność i konsekwencja. Ostatnio nad sprawą ochrony Jeziorka pracowałem przez 1,5 miesiąca przez 4 godziny dziennie, 7 dni w tygodniu W tym przypadku walczyłem z czasem, bo zbliżające się wybory parlamentarne 13 października 2019 zmotywowały urzędników do przychylnego spojrzenia na latami ignorowany temat.
Historycznie najwięcej czasu zajmowało mi jednak przeciwdziałanie powstaniu zabudowy apartamentowej – uczestniczenie w parudziesięciu postępowaniach jednocześnie i doprowadzenie do uchwalenia planu miejscowego. To jedno zadanie zajęło mi prawie 9 lat.
Uczestniczenie w tworzeniu planu miejscowego czy w postępowaniach administracyjnych związanych z budową domów lub apartamentowców wymaga dobrej znajomości wielu przepisów prawa budowlanego i administracyjnego. To może odpychać potencjalnych aktywistów od angażowania się w sprawy inwestycji. Skąd Pan miał taką wiedzę?
Wiedza przyszła z czasem. Na początku nic nie było łatwe - akty prawne o ochronie zabytków i planowaniu przestrzennym nie były moją ulubioną lekturą. Stopniowo – również przez rozmowy z ekspertami – dowiadywałem się, o co w nich chodzi i na co zwracać uwagę. Dowiadywałem się też coraz więcej o innych obszarach – na przykład o historii i korzeniach Sadyby. Po pewnym czasie to, że mogę się czegoś dodatkowego dowiedzieć, coś przeczytać, zaczęło sprawiać mi ogromną przyjemność.
Ale znajomość przepisów czy dokumentów to tylko jeden, twardy czynnik sukcesu. Drugi czynnik jest miękki, ludzki - to współdziałanie i determinacja w dążeniu do celu. Tego też musiałem się nauczyć. Wspólnie z innymi aktywistami odkrywałem, jak osiągać wysokie, wręcz abstrakcyjne cele, o których nawet nie moglibyśmy pomyśleć na początku działalności. Powiedzenie „nie ma rzeczy niemożliwych” nabrało nowego znaczenia. Teraz już wiemy, jak radzić sobie z każdą sytuacją i jak dążyć do wspólnego celu.
Wciąż rozmawiamy o Pana działalności społecznej. Ale jak Pan wspomniał wcześniej, poświęca jej Pan 2-4 godziny dziennie. Co lubi Pan robić w pozostałym czasie?
Czytam książki dotyczące komunikacji międzyludzkiej, uprawiam sport: głównie ping-pong, piłkę nożną, narciarstwo. Na odpoczynek wyjeżdżam do Puszczy Białowieskiej. Znam też wiele osób - uwielbiam spotkania towarzyskie u przyjaciół z Sadyby.
A jakie jest Pana ulubione miejsce na Sadybie?
Najpiękniejszym miejscem na Sadybie jest dla mnie dom przy ul. Morszyńskiej 23. Obok znajdują się budynki z lat 20 XX. wieku, w których mieszkali najwyżsi rangą współpracownicy marszałka Józefa Piłsudskiego - Tadeusz Piskor, szef Sztabu Generalnego czy Tadeusz Kasprzycki, minister Spraw Wojskowych. Kiedy odwracam się, widzę fosę, zieleń, a w oddali blok oficerski z czerwoną dachówką. Kiedy tamtędy przechodzę, zamykam oczy i przenoszę się w lata 20. Jest cicho, śpiewają ptaki, fosy nie przecina jeszcze głośna Powsińska. Myślami wracam wtedy do korzeni Sadyby.
Sielska Sadyba, czemu nie? Wystarczy wpuścić Wisłostradę na Powsińskiej w tunel. Mówił Pan, że nie ma rzeczy niemożliwych…
To prawda, jestem marzycielem. Ale też twardo stąpam po ziemi. Zauważam, że od czasów przedwojennych trochę się na świecie zmieniło, a Sadyba przestała być osiedlem na peryferiach miasta. Jeśli miałbym coś odtwarzać z przeszłości, to postawiłbym raczej na przedwojenny duch osiedla i przedwojenną wspólnotę jego mieszkańców.