Równo 40 lat temu, 22 września 1975 roku w kinie Oaza w Koszalinie miał miejsce prapremierowy pokaz filmu „Noce i Dnie”. Dziś kina tego już nie ma, ale pozostał film. Jeden z największych kasowych przebojów polskiej kinomatografii (22 milionów widzów w kinach) i jeden z jej największych sukcesów artystycznych (nominacja do Oscara). Z okazji okrągłego jubileuszu „Nocy i Dni”, rozmawiamy z żoną nieżyjącego już od 24 lat autora niezapomnianej muzyki do tego filmu, Waldemara Kazaneckiego, Grażyną Kazanecką.
Kiedy mówi się o filmie „Noce i Dnie”, jedną z pierwszych rzeczy, które przychodzą na myśl, jest motyw walca, skomponowany przez pani męża. Temat słynny, już klasyk, a o jego twórcy prawie nic nie wiadomo. Dlaczego?
Mój mąż nie lubił rozgłosu. Nie udzielał się. Chcieliśmy sprawy prywatne zachować dla siebie. Tym bardziej, że jego życie prywatne było dość zmienne. Mieliśmy bardzo zamknięty krąg znajomych i przyjaciół.
Pani wspólne życie z mężem zaczęło się 10 lat po napisaniu przez niego muzyki do „Nocy i Dni”. Gdyby spojrzeć na jego bogatą filmografię pod kątem chronologii, to okazuje się, że właśnie w tym czasie, w okolicach 1985 roku, mocno ograniczył swoją twórczość. W latach 60-tych i 70-tych pisał muzykę do 11-12 a nawet 19 filmów rocznie, a od połowy lat 80. już tylko do 5-6. Co spowodowało tak gwałtowny spadek?
Pisał mniej, ponieważ postanowiliśmy skupić się na sobie, na naszych relacjach, na dzieciach. Chciałam, żeby to był okres spokojniejszy. Poza tym bardzo dużo wyjeżdżaliśmy za granicę.
Rytm dnia, rytm tworzenia - czyli mistrz pasztetu, który nie śpiewał
Tworzył mniej, ale jednak tworzył. Jak wyglądał jego dzień? Wstawał rano, golił się i co… śpiewał czy nucił przy goleniu?
Nie, mój mąż nie śpiewał. I nie tańczył. Jedynym wyjątkiem był nasz ślub.
To dość niezwykłe jak na wielkiego kompozytora. Tym bardziej, że wcześniej przez wiele lat był pianistą w różnych orkiestrach tanecznych w Katowicach i Łodzi. Wróćmy jednak do jego rytmu dnia i rytmu tworzenia. Czy po śniadaniu zaraz przystępował do pracy?
Zazwyczaj tak, choć to, czy w ogóle przystępował do pracy, zależało od tego, czy miał w danym momencie zamówienie na skomponowanie jakiejś muzyki. Najczęściej jednak te zamówienia były.
Jak przygotowywał się do pisania muzyki? Skąd czerpał inspiracje - czytał, oglądał filmy, słuchał muzyki?
Nie, wszystko miał w głowie. Byłam tym zaskoczona. Zawsze się go pytałam: jak to jest możliwe? A on mi na to, że po prostu wszystko ma w głowie. Po prostu siadał do nut i pisał, a jak napisał to zwykle to zaraz grał…
Tutaj, w jadalni?
Na piętrze. Niestety, nie ma już tam tego fortepianu.
Czy mąż był mocno skupiony na pracy i ściśle trzymał się godzin, w których miał komponować?
Nie. Podczas pisania bardzo często robił sobie przerwy. A w ich trakcie … piekł pasztet. Był mistrzem w pieczeniu pasztetu. Często było tak, że dzwonił do mnie do pracy albo przyjeżdżał, i mówił: „wiesz co, dzisiaj mamy gości.” Mówiłam, że nie jestem przygotowana. A on na to, że to nie problem, że wszystkim się zajmie. I faktycznie się zajmował. Poza pasztetem robił też wspaniałe ciasto drożdżowe – piekę je z resztą do tej pory.
Często tak było, że jak pisał, to w przerwie od pisania zapraszaliśmy przyjaciół. Spotkania w wąskim gronie były dla niego psychiczną odskocznią od komponowania.
Przerwa się jednak kiedyś kończyła, goście wychodzili. Co wtedy?
Szedł na górę i pracował. W różnych godzinach. Ale najwięcej niestety wieczorami.
Kiedy Pani chciała spać, to on właśnie odsłuchiwał swoje nowe dzieła na fortepianie?
Tak, pisał przeważnie do godziny dwunastej w nocy lub dłużej.
Nieżyjąca już Maria Wasowska, żona Jerzego Wasowskiego z Kabaretu Starszych Panów, wyznała mi kiedyś, że kiedy mąż pisał, ona przynosiła mu herbatkę, zamykała drzwi do gabinetu i tylko nasłuchiwała, co dzieje się w tle. Pani robiła podobnie, czy może jednak próbowała wyegzekwować od męża-artysty wykonywanie codziennych obowiązków związanych z utrzymaniem domu?
Nie, moja rola była podobna – robiłam herbatkę, dbałam o niego i starałam się mu nie przeszkadzać.
Najsłynniejsze motywy – czyli podarte rękopisy i walc zamiast budzika
A nie korciło Pani, żeby wpływać jakoś na powstające utwory, coś doradzić, mieć swój udział w wielkim dziele?
To raczej sam mąż mnie do tego zachęcał. Szybko jednak zrozumiałam, że nie powinnam wypowiadać swoich opinii na temat jego muzyki.
Do dziś pamiętam, jak mąż poprosił mnie, żebym posłuchała jego nowej kompozycji i powiedziała, czy mi się ona podoba. Jako osoba nieznająca się na muzyce, powiedziałam szczerze, że to, co usłyszałam odegrane na fortepianie nie bardzo mi się podoba. I szybko tego pożałowałam. Mój mąż na moich oczach podarł wszystko, co stworzył. Wszystkie nuty. Do końca życia tego nie zapomnę.
Do jakiego filmu była to muzyka?
Do „Ballady o Januszku”.
Po tym incydencie już nie przychodził do Pani po radę?
Przychodził, ale ja już nigdy nie mówiłam, że mi się coś nie podoba. Trudno mi było wyrażać swoją opinię, bo nie znałam się na muzyce.
Miał później to Pani za złe?
Nie. Mąż nie miał mi niczego za złe. To był wspaniały czas naszego życia.
Czy bywał podenerwowany w trakcie tworzenia, kiedy widać było, że coś mu nie wychodzi?
Czasami tak było. Na przykład właśnie przy „Balladzie o Januszku”. I to jeszcze przed moją uwagą. W tej muzyce jakoś nie mógł znaleźć siebie, ale w końcu udało się.
Czy tworzenie było dla niego trudne?
Nie, pisanie sprawiało mu ogromną łatwość. Zawsze mnie to zaskakiwało i jednocześnie napawało dumą.
Czy z równą łatwością przychodziło mu pisać muzykę do filmów kostiumowych co do filmów edukacyjnych czy animowanych? Czy miał ulubione rodzaje filmów, do których pisał?
Bardzo lubił filmy animowane dla dzieci i kostiumowe, takie jak „Czarne Chmury” lub „Hrabina Cosel”
Mówiła mi Pani kiedyś, że to muzyka do „Hrabiny Cosel”, a nie do "Nocy i Dni", była wręcz jego ulubioną kompozycją…
Tak, twierdził, że to był jego najlepsza muzyka i najlepszy film, z czym ja się nie zgadzałam. Ja zdecydowanie bardziej wolałam „Czarne Chmury”, „Noce i Dnie”, i „Dom”.
Jak dawał do zrozumienia, że były to jego ulubione utwory?
Grał je częściej na fortepianie.
Noce i Dnie, czyli słynny walc bez jednej nagrody
Kiedy byli u was znajomi, czy specjalnie dla Pani?
Nie, dla mnie. Często robił takie koncerty. Robiliśmy sobie kolację, a w jej trakcie on grał. Uwielbiałam jak grał. I jak wstawał wcześniej przede mną, budząc mnie walcem z „Nocy i Dni”. To było niebywałe przeżycie.
I tak dochodzimy do klasycznego już dziś utworu Waldemara Kazaneckiego, walca Barbary z „Nocy i Dni”. Reżyser tego filmu, Jerzy Antczak, napisał w swoich wspomnieniach, że ten motyw muzyczny był jego kartą przetargową w staraniach o realizację filmu. Motyw podobno powstał przed samym filmem. Antczak poszedł do Kawalerowicza po zgodę na zrobienie filmu, tamten się opierał, mówiąc, że ta historia i sposób jej pokazania są niemodne i nieciekawe. Antczak napisał konspekt i scenariusz, ale dopiero gdy Kawalerowicz usłyszał motyw Walca Barbary, dał zgodę na produkcję. Wiedziała Pani o tym?
Nic mi o tym nie wiadomo. Trudno mi to skomentować. Mąż chyba nie doceniał tej kompozycji, a już cały film „Noce i Dnie” uważał za przereklamowany.
Okazał się on jednak wielkim sukcesem. Do kin poszły na niego 22 miliony Polaków, zdobył nominację do Oskara, posypały się też zagraniczne i krajowe nagrody dla jego twórców. Tak się jednak składa, że te dziesiątki nagród trafiły do reżysera, do odtwórczyni głównej roli żeńskiej i do aktora, który grał głównego bohatera. Nie było wśród tych licznych nagród ani jednej dla kompozytora, którego muzyka tak bardzo zapadła wszystkim w pamięci. Nie miał o to żalu?
Nie. On nie przywiązywał szczególnej wagi do wyróżnień i nagród. Tworzył muzykę i koncentrował się na tym, by zrobić ją jak najlepiej potrafił. Co do nagród za „Noce i Dnie”, to jednak jedną otrzymał - Złotą Kaczkę. Ale to już po jego śmierci.
Szczęścia do nagród to Pani mąż nie ma do dziś. Na właśnie zakończonym festiwalu filmowym w Gdyni przyznano nagrody Diamentowych Lwów w plebiscycie na najlepszy film, aktora, aktorkę i kompozytora ostatniego 40-lecia. I znów wyróżnieni zostali: film „Noce i Dnie” oraz odtwórczyni głównej roli żeńskiej w tym filmie - Jadwiga Barańska. A nagrodę za najpiękniejsza muzykę filmową otrzymał nie Waldemar Kazanecki za „Noce i Dnie”, tylko inny znany polski kompozytor, Wojciech Kilar za film „Ziemia obiecana”.
Wróćmy jednak do samej twórczości pani męża. Choć przeszedł on do historii jako kompozytor muzyki filmowej, to jednak eksperymentował również z innymi rodzajami i gatunkami muzyki – grał w orkiestrze tanecznej, pisał piosenki, komponował muzykę współczesną i poważną. Czy jest jeszcze jakiś gatunek muzyki, którego próbował, a o którym nie wiemy?
Niewiele osób o tym wie, ale dużo pisał muzyki kościelnej. Odbywało się to często, gdy wyjeżdżaliśmy w okolice Insbrucka w Austrii, czy do Bawarii w Niemczech, gdzie do tej pory mamy przyjaciół. Jak byliśmy tam na dłużej, to mój mąż pracował tam, pisząc muzykę kościelną. Zawsze ją bardzo lubił.
Gdzieś ta muzyka została nagrana, zachowana?
Zapisana na pewno. Ale nagrana - nie.
Czy Waldemar Kazanecki miał jakieś plany kompozytorskie, których nie zrealizował?
Miał. Nie zrealizował planów napisania opery. To było jego wielkie marzenie. Inspiracją miała być historia Giordano Bruno.
Stara Sadyba, czyli my home is my castle
Jeszcze spytam o Sadybę, bo tu razem mieszkaliście i tu nadal stoi wasz wspólny dom. Czy pani mąż miał jakieś ulubione miejsca na starej Sadybie?
Nie. Bardzo kochał Sadybę i bardzo kochał ten dom, ale po osiedlu nie spacerował. Może z braku czasu? Dużo pisał.
A jednak są co najmniej dwa wątki, które wiążą pani męża z Sadybą, poza tym domem i rodziną. Otóż w 1985 roku napisał muzykę do hymnu szkoły podstawowej nr 103 przy Jeziornej. Słyszała Pani o tym?
Nie.
Pani mąż skomponował muzykę, a słowa napisał Jerzy Maciej Siatkiewicz. Kojarzy go Pani?
Oczywiście, że kojarzę, bo pracował razem ze mną i mężem w Studio Miniatur Filmowych. Nie mieszkał jednak na Sadybie, po prostu znał się z mężem. Trudno było się z resztą nie znać w tak hermetycznym środowisku, jakim było wtedy Studio.
Pani mąż był częścią studia?
Był. Bardzo ważną częścią. Nie był jednak zatrudniony na etacie, pracował tylko na zlecenia.
Drugi wątek, który łączy Waldemara Kazaneckiego ze starą Sadybą, dotyczy okoliczności powstania niedawnej płyty, wydanej w grudniu 2009 roku przez Agorę w cyklu słynnych kompozytorów filmowych. Płyta zawiera kilkanaście nowych aranżacji klasycznych utworów Kazaneckiego, w wykonaniu orkiestry Sinfonia Viva. Z dumą mogę stwierdzić, że pierwszych kilka aranżacji, wykorzystanych później na tej płycie, powstało na zamówienie organizatorów lokalnego festiwalu dziedzictwa kulturowego Otwarte Ogrody na Sadybie. Wtedy, w czerwcu 2008 roku, zostały te utwory zaprezentowane po raz pierwszy w takiej formie na koncercie orkiestry na Sadybie. Na marginesie tylko dodam, że płyta zyskała szybko miano złotej. O ile wiem, to była Pani na tym koncercie?
Tak. I mam w swojej kolekcji tę płytę.
Plany, czyli raczej gwiazdka z Łodzi
Dlaczego tak rzadko wychodzą płyty z muzyką Waldemara Kazaneckiego? Czy jako jedna z trzech osób mających prawa do jego utworów (obok dwójki dzieci) planuje Pani wydać jego nową płytę?
Tych płyt faktycznie nie ma wiele. Ostatnio – poza płytą Sinfonii Vivy – wydana została jeszcze jedna, z nowymi aranżacjami kompozycji męża. Niestety, płyta ta ukazała się bez konsultacji z nami. Jest to wprawdzie zgodne z prawem, bo wystarczy wykupić licencję w ZAIKS-ie i można robić z tą muzyką właściwie, co się chce, ale nie bardzo mi się to podoba.
Nie wierzy Pani w powodzenie takiej płyty?
Musimy się w trójkę zastanowić, czy warto ją wydać. To trudne zadanie – znaleźć kogoś, kto wyda płytę, kto zrobi aranżacje, kto nagra.
A może po prostu wydać oryginalne wersje największych przebojów muzyki filmowej męża, tylko trochę „podrasowane”, tak jak niedawno wydano odświeżone cyfrowo wersje filmów Noce i Dnie, Dom, czy Czarne Chmury?
Oryginały można wydać, ale nie wiem, czy wzbudziłyby aż takie zainteresowanie, aby płyta naprawdę się sprzedała. Dla młodego pokolenia ta muzyka jest obca. Mają inną. Waldemar Kazanecki nie jest już tak znany jak choćby 24 lata temu, kiedy zmarł.
Choć muszę jednocześnie przyznać, że byłam bardzo mile zaskoczona, że młode pokolenie nie zapomina o klasykach, kiedy w ubiegłym roku zaledwie 24-letnia dziewczyna zorganizowała festiwal twórczości filmowej męża w Kielcach. Festiwal się odbył, pokazywał cały przekrój twórczości, z różnych filmów. Może więc faktycznie jest potencjał.
Na razie mam inny pomysł – chciałabym upamiętnić mojego męża i jednocześnie go uhonorować gwiazdką w alei gwiazd w Łodzi.