Oto fragmenty kilku książek, poświęcone Jadwidze Strzałeckiej, która wraz z mężem przez całą wojnę prowadziła sierociniec przy Morszyńskiej 45. Niemal połowę jej wychowanków stanowiły dzieci żydowskie. Przypomnijmy: za ukrywanie Żydów w czasie wojny groziła kara śmierci. Wraz mężem 10 lipca 1973 r. (pośmiertnie) Jadwiga Strzałecka otrzymała tytuł Sprawiedliwy wśród Narodów Świata.
Wspomina Stanisław W. Dobrowolski[1]
„Strzałecka w czasie wojny prowadziła w Warszawie dom dla sierot wojennych, podległy od 1941 r. Radzie Głównej Opiekuńczej. Mieścił się w jednopiętrowej kamienicy przy ul. Morszyńskiej 45. Dzięki współpracy z „Żegotą” sierociniec stał się schronieniem dla wielu dzieci żydowskich (stanowiły niemal połowę wychowanków), które Jadwiga Strzałecka przyjmowała nie zważając na ich wygląd i ciągłe kontrole Niemców. W internacie ukrywali się ponadto dorośli Żydzi, między innymi Artur Nacht-Samborski[2] i dr Hellerowa oraz działacze podziemia.
Po upadku Powstania Warszawskiego Strzałecka z pracownikami i wychowankami domu została wypędzona z Warszawy. Po drodze do obozu przejściowego w Pruszkowie, udało im się odłączyć od tłumu wychodźców i ukryć przy drodze. Przedostali się do Poronina. Przy wsparciu krakowskiej „Żegoty” sierociniec działał tu do końca wojny.
Wspomina Marek Arczyński
Marek Arczyński[3] wspomina Janusza Strzałeckiego, który w związku z powołaniem w marcu 1943 roku Okręgowej Rady Pomocy Żydom w Krakowie, wszedł w jej skład i wymienia „zakład dla sierot w Sadybie pod Warszawą, którego kierowniczką była aktywna członkini Stronnictw Demokratycznego Jadwiga Strzałecka.
„W prowadzonym przez nią sierocińcu co trzecie dziecko było pochodzenia żydowskiego. Tak znaczny procent dzieci żydowskich w jednym zakładzie łączył się z dużym ryzykiem, zwłaszcza jeżeli się zważy fakt, że kontrole gestapo nie należały do rzadkości. Fałszywe metryki urodzenia nie zawsze stanowiły dość przekonywujący dowód dla podejrzliwych wizytatorów. Potrzebny był nie tylko jednolity ubiór, ale także nauczenie dzieci katechizmu i wdrożenie obyczajowości katolickiej.”[4]
Arczyński dodaje, że w końcowym okresie okupacji krakowska „Żegota” opiekowała się również sierocińcem Strzałeckiej, przeniesionym z Sadyby do Poronina.[5]
Poza wspomnieniami, jedynym dokumentem, który się zachował jest pismo Delegatury Polskiego Komitetu Opiekuńczego w Poroninie w sprawie pomocy materialnej dla wysiedlonych z Warszawy wymienia Internat V RGO pod kierunkiem p. Strzałeckiej oraz Internat VII RGO pod kierunkiem SS Urszulanek, z ogólną liczba dzieci 140, na którym widnieje odręczna adnotacja „Wydano dla obu zakładów 15.000 zł, 2 maszyny, 6 tobołów bielizny z pościelą, 24 XI 1944 E. Pętkowska.”[6]
„Zwrócono mi tu dzieciństwo” - wspomina jedna z ocalonych, Janina Hescheles
Jak wspomina jedna z ocalonych - Janina Hescheles (urodzona w 1932 r.): „Od pierwszej chwili przekroczenia progu tego domu w Poroninie i zetknięciu się z jego kierowniczką –Jadwigą Strzałecką – został mi zwrócony status młodej dziewczynki, zostałam otoczona dobrocią, miłością i troską. Trzeba tu podkreślić, że tym ciepłym stosunkiem wszystkie dzieci w tym domu były traktowane. Było nas tam ponad pięćdziesiąt. Zostałam umieszczona w pokoju z nieco tylko młodszymi ode mnie. Były to wówczas ostatnie miesiące wojny. W codziennym życiu nie mieliśmy już z nią nic wspólnego.
Wśród pięknej przyrody górskiej, aktywności organizowanej przez wychowawczynie, nauki i wyczucia serdeczności, jaką byliśmy tam otaczani, ten dom dziecka był wyspa z baśni. Nie było wówczas szkół i dla polskich dzieci. Wychowawczynie nauczały małe dzieci, a starsze między innymi ja, chodziłyśmy na prywatne lekcje, tajnie prowadzone przez miejscowa nauczycielkę. Starsze dzieci według oznaczonych dyżurów, pomagały przy sprzątaniu w kuchni, przy prasowaniu i przy pracy wychowawczej. Byliśmy tam jak jedna duża rodzina.
Wszystkie wychowawczynie mieszkały również w tym domu i ich stosunek do niego był jak do własnego. Kilka wychowawczyń miało własne dzieci, tym niemniej starały się do wszystkich dzieci ustosunkowywać jednakowo. Arczyński 263” Hajfa, 30 września 1978
Bardzo często wracam wspomnieniami do pobytu w tym Domu Dziecka, jako do okresu, w którym zwrócono mi dzieciństwo, umożliwiono zagoić się psychicznym ranom i dano radość i entuzjazm do życia. Dziś z perspektywy czasu jestem pełna podziwu dla odwagi i przedsięwzięcia Jadwigi Strzałeckiej, Ziutki Rysińskiej, Wandy Wójcikowej i tych wszystkich Polaków, którzy w owych czasach dzień w dzień narażali własne życie. Nie wiem, czy my Żydzi, wobec tragedii innego narodu, zdolni bylibyśmy do tego samego poświecenia. Arczyński 264
„Była kobietą o ujmującej urodzie i niezwykłej odwadze” - wspomina Stanisław Tazbir
Na podstawie uchwały Rady Ministrów z dnia 1 września 1939 r. został powołany dnia 5 września Stołeczny Komitet Samopomocy Społecznej (SKSS). Jedną z jego sekcji była Sekcja Opieki nad Dziećmi i Młodzieżą. Na jej czele stanął Stanisław Tazbir (1892-1978),[7]który wspomina m.in. o współpracy Strzałeckiej z Teresą Tyszkiewiczową[8]. Tazbir wspomina również, o córce Strzałeckich Elżbietce, która była „maskotką” internatu:
„Kierowniczka internatu, gdy ją poznałem, miała pewnie ze trzydzieści kilka lat. Była kobietą o ujmującej urodzie, osobą wykształcona, o wysokiej inteligencji i niezwykłej odwadze. Oprócz różnych chwalebnych przymiotów, Jadwiga Strzałecka miała także wyjątkowe szczęście. Po Powstaniu i wysiedleniu przez Niemców (2 września) internatu oraz całej ludności Sadyby Jadwiga Strzałeczka dotarła z dziećmi i całym personelem (po blisko trzytygodniowych perypetiach) do Krakowa, a stamtąd przy pomocy Rady Głównej Opiekuńczej – do Poronina. Jak długo pozostawał internat w tej miejscowości – nie wiem. Wiem natomiast, że w końcu marca 1945 roku był jeszcze w Poroninie.[9]
„Nie zdarzyła się żadna wsypa” - wspomina Wanda Waliszewska, pracownik internatu
Jadwidze Strzałeckiej poświęcone zostało obszerne wspomnienie autorstwa Wandy Waliszewskiej, opublikowane pierwotnie w opracowaniu Władysława Bartoszewskiego i Zofii Lewinówny, Ten jest z ojczyzny mojej, Polacy z pomocą Żydom 1939-1944.[10]
Wanda Waliszewska, która była pracownikiem internatu pisała:
„Niezwykłe i godne podziwu jest to, że w internacie przez prawie pięć lat przebywały dzieci żydowskie (mniej więcej jedna trzecia), zatrudnione były pracowniczki pochodzenia żydowskiego lub Żydówki i że gestapo nigdy ich nie wykryło. W ciągu całego okresu nie było ani jednego „wpadunku”, mimo częste kontrole, różne blokady i odwiedziny gestapo itp.
Tymczasem ani dzieci ani pracowniczki nie żyły w ukryciu. Dzieci chodziły po świecie normalnie, razem z innymi dziećmi. Niektóre o bardzo nawet semickim wyglądzie, zarówno dziewczynki, jak i chłopcy. Chodziły na spacer, jeździły tramwajami, żyły zwykłym życiem, zwykłych dzieci. Bez strachu. A przecież wszystkie – z wyjątkiem jednego zupełnie malutkiego chłopczyka – wiedziały, że są dziećmi żydowskimi, i doskonale orientowały się w sytuacji.
(…) w małomiasteczkowym prawie otoczeniu na Sadybie, gdzie wszyscy się znali, trudno było nieraz ukryć, że w internacie oprócz dzieci i personelu jest jeszcze ktoś inny. Personel ani otoczenie internatu nie składało się aniele świętych, ani z bohaterów wyłącznie, ale zupełnie zwykłych ludzi i jeżeli przez cały czas nie zdarzyła się żadna „wsypa”, żaden szantaż, żadne nieszczęście w ogóle, to była to tylko i wyłącznie zasługa Jadwigi Strzałeckiej.
Jej postawa moralna nie dopuszczała wprost możliwości jakiegoś donosicielstwa lub czegoś podobnego, a opanowanie i umiejętność nieomylnego zachowania się w każdej sytuacji i pełne poczucie odpowiedzialności za wszystko to, co w każdej chwili robi, dawało wszystkim jakąś gwarancję bezpieczeństwa i pewności i dodawało zawsze odwagi i spokoju.
(…) A wszystko było zawsze robione spokojnie, zwyczajnie i z humorem, tak jakby to była zabawa towarzyska. Zawsze sama twierdziła, że nie ma w niej nic z bohaterki czy społecznicy, ale jeżeli życie stawia ja przed jakimiś faktami, nie potrafi postąpić inaczej niż postępuje, bo uważa to za swój obowiązek. Niemniej niewiele ludzi umiałoby się zdobyć na to co ona.
Córka jak maskotka
Kiedy zdarzyło się, że któraś z pracowniczek żydówek musiała wyjść do miasta i nie czuła się bardzo pewnie, posyłała z nią prawie zawsze swoją jedyna i najukochańszą córeczkę, Elżbietę - wtedy 4-9 letnią – twierdząc, że to rodzaj maskotki i że „z Elżbietą nic złego nie może się przytrafić”. A wiadomo, ze przytrafić się mogło bardzo wiele. Nie mówiąc już o tym, że gdy dzieci szły na spacer, Elżbieta szła zawsze w parze z dzieckiem żydowskim.
Przez cały czas umierała ze strachu
Kierowniczka nie wahała się nigdy, ani przez sekundę, przyjąć do internatu żydowskiego dziecka, bez względu na jego wygląd. Pamiętam, jak któregoś dnia – było to chyba w okresie likwidacji getta i zwiększyła się liczba dzieci żydowskich w internacie – przywiozła małego chłopczyka, urodzonego już w getcie, którego jej ktoś oddał na przechowanie.
Dziecko o niezwykle semickim wyglądzie, które przeszło już przez różne ręce, było okropnie brudne i miało wprost kołtun na głowie. Kierowniczka, nie chcąc go przyprowadzić do internatu w tak strasznym stanie, wstąpiła z nim do fryzjera, żeby chociaż go ostrzyc. U fryzjera było pełno. Ludzie z przerażeniem patrzyli na dziecko i zaczęli szeptać między sobą, a fryzjer podszedł do kierowniczki i tylko dobitnie powiedział „Niech pani natychmiast wyjdzie z tym dzieckiem”.
Wyszła więc ale musiała wsiąść do tramwaju, żeby się dostać do domu. Chłopcu głowy schować nie mogła, a na riksze nie miała pieniędzy. Dziecko, nic nie rozumiejąc, płakało, grymasiło, zwracało ogólną uwagę. Zabawiała jak mogła, różnymi żartami i w końcu dowiozła szczęśliwie do internatu i nikt w tramwaju na pewno nie domyślił się, ż przez cały czas umierała ze strachu. Cały personel z przerażeniem patrzył na chłopca, ale nikt nie ośmielił się kwestionować decyzji kierowniczki.
Żydowska lekarka
Z końcem 1942 r. dowiedziała się kierowniczka od znajomych, że pewna lekarka Żydówka, która uciekła z getta na prowincji, pracuje w Warszawie jako służąca i jest bardzo źle traktowana i głodzona. Bez chwili namysłu zażądała, aby lekarkę natychmiast przyprowadzić, wystarała się u władz RGO o etat i zatrudniła ją zaraz w internacie. Oczywiście RGO nie wiedziało wcale, kim jest nowo zatrudniona pracownica, a lekarka przebywała w internacie do końca wojny.
Wizyta Gestapo
Kiedyś kierowniczka miała w swoim pokoju, który zajmowała z córką, jakąś ukrywająca się osobę. Nagle o 4 rano zaczęło dobijać się gestapo., poszukujące kogoś. W mgnieniu oka wpakowała do łóżeczka córeczki ukrywającą się osobę i skurczoną we dwoje przykryła pierzynką, po czym spokojnie wpuściła do pokoju gestapowca. Długą chwilę lustrował pokój, ale widząc absolutna obojętność kierowniczki, wyszedł nie zrobiwszy żadnej rewizji.
Uratowała cały internat z drogi do Pruszkowa
(…) Kiedy po Powstaniu wyrzucono nas z Sadyby i powadzono jak wszystkich do Pruszkowa, Jadwiga Strzałeczka uratowała cały internat (a także parę osób, które od wybuchu Powstania znalazły schronienie w internacie) od obozu w Pruszkowie, a w następstwie od wielu jeszcze gorszych rzeczy.
A było to tak: Kiedy uszliśmy już spory kawał drogi, kierowniczka w pewnej chwili, nie zwracając uwagi na eskortujących gestapowców i żołnierzy, kazała dzieciom zejść z drogi do rowu i tak kategorycznie oświadczyła Niemcom, że dzieci są zmęczone i muszą odpocząć, że nie sprzeciwiono się temu i pozwolono zatrzymać się na chwilę.
Gdy tłum ludzi pędzonych przeszedł już koło nas i powstała mała luka w pochodzie, kazała nam ruszyć bardzo wolno. Przy pierwszym rozdrożu, kiedy cały tłum poszedł w prawo, kierowniczka, idąca na przedzie naszej wlokącej się gromady, nie oglądając się naprzód wprost, a my za nią.
Po jakimś czasie, już daleko za Powsinem, nadjechała kolejka w stronę Piaseczna i maszynista, widząc nasz żałosny marsz, zatrzymał lokomotywę, pomógł nam wszystkim umieścić się w wagonie towarowym i dowiózł nas do Chylic. Tam udało się kierowniczce ujarzmić i ułagodzić jakiegoś Sonderfürera. Był to wiecznie pijany potwór. Jednak pod wpływem wymowy kierowniczki zdecydowała się dać nam na parę dni schronienie w domu byłej szkoły gospodarczej, a potem przeznaczył dla nas opustoszała pastorówkę w Staroiwicznej. Tam przebyliśmy 2-3 tygodnie.
Wydobyła prawie całą garderobę dzieci
Wypędzono nas z Warszawy tak jak wszystkich, z gołymi rękami. Byliśmy bez pieniędzy. Kierowniczka postanowiła wiec - jeszcze w Chylicach – że część personelu będzie chodzić po okolicy i po prostu zbierać u ludzi, ile się da żywności na jakie takie codzienne potrzeby, część będzie pilnować dzieci na miejscu, a ona z dwiema pracownicami będzie co dzień o świcie przekradać się do Warszawy i z piwnic rozwalonego domu, w którym mieścił się internat, wyniesie, co tylko się da z pozostawionych rzeczy.
Wszystko zostało wykonane według planu. Udało się wydobyć z Warszawy prawie całą garderobę dzieci i personelu, pościel, koce i różne potrzebne przedmioty gospodarskie. I udało się nam przetrwać aż do czasu, kiedy kierowniczka postanowiła wyjechać z całym kramem do Krakowa, ażeby tam znaleźć jakieś oparcie w RGO, zanim nastąpi zima. Wyjechaliśmy więc, a po krótkim pobycie w Krakowie skierowano nas do Poronina. Przybyliśmy tam mniej więcej w połowie listopada i tam internat pozostał już do końca wojny.
Wspomina jedna z ocalonych, Maria Smoleńska
Maria Magdalena Smoleńska urodzona w 1932 roku która trafiła do sierocińca prowadzonego przez Jadwigę Strzałecką w Poroninie wspominała: „poznałam tam Żydówki, które szczęśliwie się uratowały. Dla mnie się to wydawało dziwne. Była jedna starsza dziewczynka ode mnie, która stale siedziała i pisała coś. To było lato, już przynajmniej wiosna ciepła, otwarte okna i kartki papieru sfrunęły na dół. Ten popłoch i strach, który się malował na twarzy tej dziewczynki, jak ona zbiegła zbierać te kartki. To było zadziwiające, wtedy chyba nawet nie wiedziałam, że ona jest Żydówką. Dopiero później uświadomiono [mi], kim były te dzieci. One nie wszystkie były Żydami; sierotami polskimi też. Tak że dopiero potem [pomyślałam]: „Ach, to musiała być Żydówka” – wtedy jak ona te notatki swoje w takim panicznym strachu i tempie zbierała na dole.”[11]
Osobą, o której wiadomo, że pisała dziennik była Janina Hescheles – W latach późniejszych w Izraelu używająca nazwiska Altman. Jej notatki pt. „Oczyma dwunastoletniej dziewczyny” zostały wydane przez Centralny Komitet Żydów Polskich w 1946 r.
Jadwiga Strzałecka zmarła na raka krtani w Paryżu w 1947 r.
[1] Stanisław Wincenty Dobrowolski (1915-1993) działacz PPS, przewodniczący oddział Rady Pomocy Żydom „Żegota” w Krakowie; Stanisław W. Dobrowolski, Memuary Pacyfisty, Kraków 1989, s. 189, s. 200 oraz W krakowskiej „Żegocie”, w: Polska Partia Socjalistyczna w latach wojny i okupacji 1939-1945, Warszawa. S.. 221.
[2] Artur Nacht-Samborski, właśc. Artur Nacht (1898-1974) w 1924 roku, związany z ugrupowaniem kapistów, wyjechał wraz z grupą Komitetu Paryskiego do Paryża i przebywał tam do roku 1939. W latach 1941–1942 przebywał w getcie lwowskim. W roku 1942 przedostał się do Krakowa, a potem do Warszawy, gdzie ukrywał się pod nazwiskiem "Stefan Samborski"; profesor Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Gdańsku (1947–1949), a także Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie (w latach 1949–1969).
[3] Marek Arczyński, ps. Janek, Marek, Łukowski (1900-1979) działacz Stronnictwa Demokratycznego, dziennikarz, skarbnik Rady Pomocy Żydom przy Delegaturze Rządu na Kraj "Żegota" (1942–1945), poseł do Krajowej Rady Narodowej i Sejmu Ustawodawczego (1945–1952).
[4] Marek Arczyński, Wiesław Balcerak, kryptonim „Żegota”: z dziejów pomocy Żydom w Polsce 1939-1945, Warszawa,1979, s. s. 122 i 119.
[5] Marek Arczyński, opis cytowany, s 124.
[6] Exodus Warszawy: ludzie i miasto po Powstaniu 1944, t. 4, red. Emilia Borecka; Warszawa 1994, s. 22.
[7] Seminarium pt. Pomoc dzieciom w Czasie wojny, Fundacja Moje Wojenne Dzieciństwa, Warszawa 2002 oraz Stanisław Reymont. Sylwetki. Stanisław Tazbir w: Przegląd Historyczno-Oświatowy nr 3-4 Warszawa 1982, s. 307-325.
[8] Teresa Tyszkiewicz z domu Ledóchowska (1906-1992) – córka Ignacego Kazimierza Ledóchowskiego, generała dywizji Wojska Polskiego, żona — Stanisława Tyszkiewicza z Lelechówki pod Lwowem malarka abstrakcji niegeometrycznej, wieloletnia wykładowczyni Łódzkiej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych.
[9] Stanisław Tazbir, Informacja o internacie sekcji przy ulicy Morszyńskiej 45 u jego kierowniczce Jadwidze Strzałeckiej w: Stanisław Tazbir (red.), W obronie dzieci i młodzieży w Warszawie 1939-1945, Warszawa 1975, s. 260-265.
[10] Władysław Bartoszewski i Zofia Lewinówna, Ten jest z ojczyzny mojej, Polacy z pomocą Żydom 1939-1944, Kraków 1969, s. 208-214.
[11] Archiwum Historii Mówionej, Muzeum Powstania Warszawskiego, wywiad z 18 stycznia 2011 r.