24 maja słynny fotograf Tadeusz Rolke skończył 93 lata. Dzięki niemu pamiętamy, jak wyglądała stara Sadyba w latach 1960. Rolke zrobił tu cykl fotografii dla tygodnika Stolica. Skupił się na Powsińskiej i Czerniakowskiej – przelotowych ulicach osiedla. Zachował dla potomności m.in. nieistniejące już bruk na obu ulicach, sklep spożywczy na rogu Powsińskiej i Zielonej, kiosk Ruchu na rogu Powsińskiej z Morszyńską, a przede wszystkimi tory i składy tramwaju na wysokości kościoła Bernardynów na Czerniakowskiej (zbiór archiwalnych zdjęć z Sadyby można obejrzeć na Facebooku: https://www.facebook.com/watch/?v=354988009061214 ).
Wybór Sadyby jako obiektu reportażu nie był przypadkowy. Willowa Sadyba odcisnęła bowiem trwały ślad na osobistej historii Tadeusza Rolke. - Wracam do miejsc dla mnie ważnych, lub takich, które mają znaczenie dla mojej historii – mówił o Sadybie dla portalu fotograficznego fotopolis.pl. Tu zastał go wybuch Powstania Warszawskiego 1 sierpnia 1944 roku. Tu jako 15-letni łącznik służył w Szarych Szeregach do końca Powstania na Sadybie 2 września 1944. I stąd, wraz z tysiącami mieszkańców Warszawy Rolke ruszył pieszo do obozu przejściowego w Pruszkowie, skąd zostaje wywieziony na roboty przymusowe w głąb Niemiec. Mniej więcej w tym czasie zainteresował się fotografią.
Wspomnienia z powstańczej Sadyby
Tak o Powstaniu na Sadybie opowiadał Rolke w wywiadzie dla Muzeum Powstania Warszawskiego (Archiwum Historii Mówionej):
Na Sadybę przychodziły kobiety z żywnością, dojeżdżały kolejką do Wilanowa. Z Wilanowa szły z koszykami kilka kilometrów. Można było kupić jajka i śmietanę po niesłychanie wysokich cenach. Te kobiety wykorzystały sytuację wyjątkowego boomu. Nie miałem pieniędzy i nigdy nie kupowałem, ale słyszałem od naszych gospodarzy czy sąsiadów, że wszystko można kupić. Trwało tak do 14 sierpnia, kiedy Sadyba została zajęta przez powstańców.
Wolność trwała dwa tygodnie. Kilka polskich flag. Bardzo niedobre uzbrojenie, zupełnie śmieszne. Pod koniec sierpnia Niemcy zainteresowali się Sadybą jako miejscem strategicznym, jakby nie było bliskim Wisły. Chodziło o oczyszczenie dostępu powstańców do Wisły w razie lądowania z Pragi.
Było ciężkie bombardowanie fortu, zginęło sporo osób, ponieważ jedna z kazamat jednak się zawaliła, mimo że wszystko było przysypane ziemią. Tam były duże straty. Bombardowanie dzielnicy willowej dużo nie daje, bo nie ma kamienic, które się walą. Później było normalne posypanie dzielnicy bombami zapalającymi. Od tych bomb nie spaliła się cała Sadyba. Pamiętam, jak żeśmy na dachu willi odkryli palącą się bombę zapalającą i zasypaliśmy ją piaskiem. Żadnych wielkich strat nie było. Poza fortem żadnych wielkich strat nie było – ani burzących, ani zapalających. Później bardzo szybko nastąpił atak. Wobec przewagi w jakości i ilości broni nie było tam prawie żadnych walk. Wyszliśmy z piwniczek pod niewielkimi domami i zostaliśmy zagonieni właśnie na teren fortu. To było 2 września. Po drodze między naszą kwaterą a fortem był niezabudowany placyk, jakich wtenczas na Sadybie jeszcze było wiele. Spojrzałem, a tam rozsiedli się niemieccy żołnierze i stało piętnaście ciężkich karabinów maszynowych, granatniki. To nieprawdopodobny kontrast z uzbrojeniem, które miała załoga Sadyby przez dwa tygodnie wolności…
Całą ludność zebrano na forcie. Przyjechał jakiś wysoki funkcjonariusz, który się nie przedstawił, i miał do nas przemówienie. Było tłumaczone: „Wszyscy zostaną deportowani. Nie ma żadnego niebezpieczeństwa. Proszę zachować spokój. Rodziny nie będą oddzielane, tylko proszę słuchać się władz niemieckich”. Jak później czytałem, chyba u Bartoszewskiego, być może był to von dem Bach, ale to trzeba sprawdzić, nie pamiętam. Nieważne. Czekał nas całonocny marsz. Starsi ludzie, dzieci, kobiety – całonocny marsz na Dworzec Zachodni. Po drodze obejrzałem wypaloną Ochotę, przekraczając ulicę Grójecką, wypalony Rakowiec.