Stara Sadyba ma swoich słynnych artystów – Przyborę, Grochowiaka, Matuszkiewicza, Kazaneckiego, Cygana, Althamera. Żaden jednak nie był tak bliski zwykłym ludziom i tak dla nich dostępny jak zmarły trzy lata temu, 28 października 2018, malarz Edward Dwurnik.
Sadybianie pamiętają artystę z kilku imprez poświęconych jego twórczości. Mieszkańców osiedla gościł w swoim domu i pracowni przy okazji festiwalu Otwarte Ogrody. Podczas innej edycji tej imprezy poprowadził tłum mieszkańców przez plenerową galerię swoich obrazów i grafik na ogrodzeniach domów przy Okrężnej i Morszyńskiej. Jego wystawy wisiały w lokalnych restauracjach, sam też chętnie w nich bywał. Na aukcję charytatywną Sadyby oddał jeden ze swoich obrazów. Miał na Sadybie wielu przyjaciół. Każdy mógł do niego podejść i z nim porozmawiać na dowolny temat.
To wiemy oficjalnie. A jaki był dla przyjaciół z Sadyby? Jakim był sąsiadem? Jakim artystą i jakim człowiekiem? Zapytaliśmy o to osoby, które znały go przez ponad 30 lat, mieszkając z nim na tej samej ulicy i pracując przy wspólnych projektach.
- Był genialnym artystą. Dla mnie to najlepszy współczesny polski malarz – mówi znana historyk sztuki i krytyk designu, Katarzyna Rzehak. – Był cudowny i straszny zarazem, tak jak potrafią być wielcy ludzie. Był uroczym facetem i uroczym sąsiadem, ale miał też swoje mroczne strony – dodaje.
- Dla mnie był człowiekiem na miarę Picassa – uważa z kolei Wojciech Tuleya, jeden z jego marszandów, który od początku lat 90. sprzedawał prace artysty w swojej galerii na Krakowskim Przedmieściu. – Mówię to bez żadnej przesady – podkreśla.
Marzyciel i pionier
W latach 70. Dwurnik mieszkał w blokach przy Burgaskiej na Stegnach Rożek. We własnym, pierwszym samodzielnym, 2-pokojowym mieszkaniu. Z zazdrością i podziwem obserwował jednak osiedle po drugiej stronie Sobieskiego. - Fascynował się Sadybą. Przypominała mu wtedy amerykańskie suburbia – wspomina Tuleya.
Początki na Sadybie nie były łatwe. - Miał takie marzenie i aspirację, by przenieść się na tą dobrą, niską Sadybę – opowiada Rzehak. I ciągnie dalej: - Dopiął swego pod koniec lat 80. Po powrocie z Niemiec kupił warsztat lakierniczo-blacharski przy Nałęczowskiej. Okolica miała wtedy absolutnie charakter przemysłowy, domy mieszkalne można było policzyć na palcach jednej ręki, a sama ulica była tak wyboista, że trzeba było jechać maksymalnie 20 km na godzinę. Dwurnika było już stać na duży dom, ale musiałby go przerabiać i rozbudowywać. Wolał więc kupić większy teren, nawet poprzemysłowy, ale taki, który miałby co najmniej 150 metrów na samą pracownię.
Rzehak widzi w zakupie domu dodatkowy zamysł. - Myślę, że był pionierem mody na Sadybę z lat 70. Był albo współtwórcą tej mody, albo się w nią wstrzelił, albo i jedno i drugie. Nie ulega jednak wątpliwości, że zmienił charakter tej część osiedla z przemysłowego na mieszkalny. Zamiast kupować gotowy dom, wołał się wstrzelić w coś istniejącego i zmienić jego przeznaczenie. Wejść w coś co już jest i nadać temu inny sens. To tak jak malował obrazy na istniejących obrazach.
Artysta z Sadyby
Katarzyna Rzehak: - Uważał Sadybę za swoje miejsce na ziemi. Troszeczkę ją idealizował. A to coś w obrazach wyprostował, a to coś dodał. Ta Sadyba prawdziwa, realna, z tym układem ulic, stanowiła tylko początkowy impuls, ale na nim narastała cała artystyczna wizja. Artysta nie jest bowiem fotografem, nie odzwierciedla, tylko interpretuje. Generalnie Dwurnik nie tworzył miasta dokładnie takim, jak ono wygląda. Jego miasta były bardziej wymyślone niż rzeczywiste. W przypadku Sadyby te okna i mansardowe dachy przypominają trochę paryskie kamienice, których na naszym osiedlu w ogóle nie ma. Dwurnik ewidentnie podciąga nawet te brzydsze, poprzemysłowe części Sadyby, próbuje nadać tej Sadybie z lat 90., brzydkiej, pełnej chaosu i tandety, jakiegoś czaru, charakteru.
Krytyczka sztuki kontynuuje: - Do Sadyby miał szczególny stosunek, bo to było miejsce, w którym mieszkał praktycznie całe swoje dorosłe życie. Malował głównie Okrężną, Morszyńską, Powsińską – główne ulice. Zagęszczenie okolicy jest konieczne, żeby to ładnie wyglądało na obrazach. Na tych pracach zaznaczał miejsca związane ze swoim życiem – tam gdzie chodził ze swoją córką Polą na spacery, do przedszkola czy szkoły. To stąd na jednym z obrazów widać słynny napis „doktor oj boli”.
Dobry sąsiad
Poza malowaniem Sadyby, malarz dobrze żył z jej mieszkańcami. Katarzyna Rzehak podkreśla szczególnie jego otwartość i hojność wobec sąsiadów. Wspomina: - Był zaprzyjaźniony ze wszystkimi sąsiadami ze swojej uliczki. Znali go tu absolutnie wszyscy. I naprawdę wszyscy w promieniu 500 metrów od jego domu mają jego obrazek czy rysunek. Nie tylko mieszkańcy, ale wszystkie sklepiki wokół nas też. Pan Franciszek, który ma budkę z proszkami do prania. Czy sklep spożywczy Kameleon.
- Dwurnik kupował późno albo tuż przed zamknięciem, to chłopakom przynosił obrazy. Nie jako formę zapłaty, bo pieniądze miał. Ot tak, z wdzięczności i przyjaźni. A że był niesłychanie płodny i obrazów miał bardzo dużo, to taki prezent nie stanowił dużej wyrwy w jego dorobku.
Otwarty, tkliwy i szalony
Jak wspominają przyjaciele, artysta był duszą towarzystwa. - Miał takie dwie dekady, kiedy bardzo się otworzył na innych – mówi Tuleya. - Lubił jak ludzie przychodzili do jego pracowni, z psami, z dziećmi, jak obserwowali go przy pracy, jak był otoczony wielbicielami. Pamiętam, jak przyjmował ludzi w kapciach, malował a ludzie go oglądali w trakcie pracy. Widać było wtedy, że kochał życie, był szczęśliwy. Potem otworzył się za bardzo i pozwolił roztopić się chorobie alkoholowej, która go niszczyła.
O szczególnym stosunku Dwurnika do dzieci mówi Katarzyna Rzehak. - Był serdeczny i miły, szczególnie do dzieci. Sam miał córkę Polę. Nasza córeczka Tosia bardzo lubiła do niego chodzić. Pamiętam, jak malował ogromny obraz Bitwa pod Grunwaldem. Tosia sobie przychodziła, coś sobie rysowała, on w tym czasie chodził wokół obrazu, coś domalowywał, malował jeżdżąc na takich specjalnych podestach. Tosia rysowała razem z nim. Do dziś trzymam oprawiony obrazek, gdzie ona coś narysowała, a on na tym dorobił swój własny obraz. Taki mały dowód na współpracę artystyczną dziecka i artysty.
Dwurnik miał też swoje szaleństwa. Jego wielką pasją były samochody. Wojciech Tuleya: - Pierwszego mercedesa kupił w 1990-91 roku. To było na tamte czasy coś. Szpanował nim. Merc sprawiał mu dużą przyjemność, pozwalał się wyszaleć. Później były kolejne auta, zawsze drogie i szybkie.
Jak zgodnie podkreślają przyjaciele, o specjalnym podejściu do samochodów świadczyło m.in. to, że nikomu innemu poza sobą nie pozwalał ich czyścić. Zdaniem znajomych był pedantem, utrzymywał w domu kliniczny porządek, wszystkie meble musiały mieć nóżki, by łatwiej było sprzątać. Porządku pilnował sam, ale też zatrudniał do jego utrzymania sprzątaczki.
Katarzyna Rzehak przypomina o jeszcze innym obszarze, w którym lubił poszaleć i eksperymentować. Lubił być modnie ubrany. Modnie to nie znaczy konwencjonalnie i nudnie. – Pamiętam jak z Paryża przywiózł kiedyś kaszmirową marynarkę ze specjalnym garbem na plecach, awangardowej francuskiej marki Comme Des Garcons. Z kolei kiedy jechał za granicę zawsze kupował nowe drogie buty. Pamiętał jednak, by dotychczasowe, też eleganckie, drogie, nieznoszone, ale już opatrzone, zostawiać na murku w widocznym miejscu, aby ktoś mógł sobie je wziąć.
Co po nim zostało?
Trzy lata po śmierci artysty, stara Sadyba przechowuje nietknięte dotychczasowe ślady po Dwurniku. Wciąż stoi tu jego dom, dziś zamieszkały przez ukochaną córkę Polę z rodziną. Wciąż na ogrodzeniach przy Okrężnej i Morszyńskiej wiszą kasetony z jego niegdyś podświetlanymi obrazami i rysunkami z Sadybą.
Zmieniło się natomiast postrzeganie artysty. Na rynku dzieł sztuki ceny jego obrazów wystrzeliły. – Mimo dużej liczby obrazów Dwunika na rynku, po jego śmierci z dnia na dzień ceny jego prac skoczyły w górę trzykrotnie – mówi jego marszand. - Przez rok utrzymywały się na tym nowym, wyższym poziomie, a gdy zaczęła się pandemia, podniosły się dziesięciokrotnie. Najbardziej w górę poszły obrazy z cyklu Autostop, czyli miejskie pejzaże. Przed śmiercią obraz z tego cyklu potrafił kosztować 25 tysięcy złotych, a obecnie 150 tysięcy. Czyli 6-krotnie więcej. Inne cykle zdrożały mniej – często czterokrotnie. To efekt boomu na rynku sztuki, spowodowanego przez nieskonsumowane oszczędności z pandemii i poszukiwanie inwestycji chroniących przed inflacją.
Wojciech Tuleya: - W chwili śmierci Dwurnika miałem w galerii kilkanaście jego obrazów. Te, które zachowałem, sprzedały się w ciągu roku. Teraz zdarzają się, ale tylko z drugiej ręki. Dwurnik znów stał się modny.