Sadyba z wczesnych lat 60. przetrwała w pamięci głównie dzięki zdjęciom Tadeusza Rolke. Legendarny fotograf odszedł dziś w wieku 96 lat.
Dziś zmarł jeden z najwybitniejszych autorów w historii polskiej fotografii, fotoreporter prasowy, fotograf mody, twórca fotografii kreacyjnej.Tadeusz Rolke. Dzięki niemu pamiętamy, jak wyglądała stara Sadyba w latach 1960. Rolke zrobił tu cykl fotografii dla tygodnika Stolica. Skupił się na Powsińskiej i Czerniakowskiej – przelotowych ulicach osiedla. Zachował dla potomności m.in. nieistniejące już bruk na obu ulicach, sklep spożywczy na rogu Powsińskiej i Zielonej, kiosk Ruchu na rogu Powsińskiej z Morszyńską, a przede wszystkimi tory i składy tramwaju na wysokości kościoła Bernardynów na Czerniakowskiej (zbiór archiwalnych zdjęć z Sadyby można obejrzeć na Facebooku: https://www.facebook.com/watch/?v=354988009061214 ).
Wybór Sadyby jako obiektu reportażu nie był przypadkowy. Willowa Sadyba odcisnęła bowiem trwały ślad na osobistej historii Tadeusza Rolke. - Wracam do miejsc dla mnie ważnych, lub takich, które mają znaczenie dla mojej historii – mówił o Sadybie dla portalu fotograficznego fotopolis.pl. Tu zastał go wybuch Powstania Warszawskiego 1 sierpnia 1944 roku. Tu jako 15-letni łącznik służył w Szarych Szeregach do końca Powstania na Sadybie 2 września 1944. I stąd, wraz z tysiącami mieszkańców Warszawy Rolke ruszył pieszo do obozu przejściowego w Pruszkowie, skąd zostaje wywieziony na roboty przymusowe w głąb Niemiec. Mniej więcej w tym czasie zainteresował się fotografią.
Kilka lat temu, w 2019 roku Rolke przyjechał na starą Sadybę, by podczas festiwalu Otwarte Ogrody opowiedzieć o swoich związkach z Sadybą i o swojej sztuce fotografi. Do dziś na montaż i premierę czeka film dokumentalny Marcina Giżyckiego o bloku oficerskim przy Morszyńskiej na Sadybie, w którym Tadeusz Rolke występuje obok innych mieszkańców tej wyjątkowej kamienicy.
Wspomnienia z powstańczej SadybyTak o Powstaniu na Sadybie opowiadał Rolke w wywiadzie dla Muzeum Powstania Warszawskiego (Archiwum Historii Mówionej):
Na Sadybę przychodziły kobiety z żywnością, dojeżdżały kolejką do Wilanowa. Z Wilanowa szły z koszykami kilka kilometrów. Można było kupić jajka i śmietanę po niesłychanie wysokich cenach. Te kobiety wykorzystały sytuację wyjątkowego boomu. Nie miałem pieniędzy i nigdy nie kupowałem, ale słyszałem od naszych gospodarzy czy sąsiadów, że wszystko można kupić. Trwało tak do 14 sierpnia, kiedy Sadyba została zajęta przez powstańców.
Wolność trwała dwa tygodnie. Kilka polskich flag. Bardzo niedobre uzbrojenie, zupełnie śmieszne. Pod koniec sierpnia Niemcy zainteresowali się Sadybą jako miejscem strategicznym, jakby nie było bliskim Wisły. Chodziło o oczyszczenie dostępu powstańców do Wisły w razie lądowania z Pragi.
Było ciężkie bombardowanie fortu, zginęło sporo osób, ponieważ jedna z kazamat jednak się zawaliła, mimo że wszystko było przysypane ziemią. Tam były duże straty. Bombardowanie dzielnicy willowej dużo nie daje, bo nie ma kamienic, które się walą. Później było normalne posypanie dzielnicy bombami zapalającymi. Od tych bomb nie spaliła się cała Sadyba. Pamiętam, jak żeśmy na dachu willi odkryli palącą się bombę zapalającą i zasypaliśmy ją piaskiem. Żadnych wielkich strat nie było. Poza fortem żadnych wielkich strat nie było – ani burzących, ani zapalających. Później bardzo szybko nastąpił atak. Wobec przewagi w jakości i ilości broni nie było tam prawie żadnych walk. Wyszliśmy z piwniczek pod niewielkimi domami i zostaliśmy zagonieni właśnie na teren fortu. To było 2 września. Po drodze między naszą kwaterą a fortem był niezabudowany placyk, jakich wtenczas na Sadybie jeszcze było wiele. Spojrzałem, a tam rozsiedli się niemieccy żołnierze i stało piętnaście ciężkich karabinów maszynowych, granatniki. To nieprawdopodobny kontrast z uzbrojeniem, które miała załoga Sadyby przez dwa tygodnie wolności…
Całą ludność zebrano na forcie. Przyjechał jakiś wysoki funkcjonariusz, który się nie przedstawił, i miał do nas przemówienie. Było tłumaczone: „Wszyscy zostaną deportowani. Nie ma żadnego niebezpieczeństwa. Proszę zachować spokój. Rodziny nie będą oddzielane, tylko proszę słuchać się władz niemieckich”. Jak później czytałem, chyba u Bartoszewskiego, być może był to von dem Bach, ale to trzeba sprawdzić, nie pamiętam. Nieważne. Czekał nas całonocny marsz. Starsi ludzie, dzieci, kobiety – całonocny marsz na Dworzec Zachodni. Po drodze obejrzałem wypaloną Ochotę, przekraczając ulicę Grójecką, wypalony Rakowiec.
Pierwsza Polka, która wygrała turniej wielkoszlemowy na Wimbledonie, najbardziej w Warszawie lubi Sadybę. Wspomina swoje szkolne czasy.
Iga Świątek jest na ustach całego świata. Dziś wygrała kolejny turniej wielkoszlemowy - pierwszy na nawierzchni trawiastej, na Wimledonie. Z mediów społecznościowych wiadomo o niej wszystko - co lubi jeść, jakiej słucha muzyki, jak się relaksuje. My dodajemy do tego jej związki z Sadybą.
Tu na Sadybie, a właściwie na pobliskich Stegnach, chodziła do integracyjnej szkoły podstawowej nr 339 im. Raoula Wallenberga przy św. Bonifacego 10. Jak sobie radziła? W trakcie roku szkolnego wstawała o 6 rano, bo mieszkała w Raszynie. Po szkole jeździła na Merę na treningi - tenisowe i ogólnorozwojowe. W domu była wieczorem. - Czasem do godziny 23 odrabiam lekcje i tak w kółko, ale da się wytrzymać – wyznała Iga Gazecie Wyborczej w sierpniu 2015 roku.
Pierwsze wygraneKiedy na kortach Legii wygrała w 2015 memoriał Lecha i Marii Kaczyńskich, pokonując starsze od siebie tenisistki, miała zaledwie 14 lat i jeszcze ani jednego startu w zawodowych turniejach. Finansowo też się nie przelewało. Za zwycięstwo od głównego sponsora imprezy, Fundacji Niepodległości, dostała roczne stypendium w wysokości 1500 zł miesięcznie. - Bardzo się przyda, każdy grosz się liczy, bo wciąż nie mam sponsora, pomagają mi rodzice, czasem dołoży coś związek tenisowy i klub, ale i tak najczęściej na turnieje jeżdżę do Czech i na Słowację, bo blisko i można samochodem - dodała Świątek w wywiadzie dla Wyborczej.
Rok później, w listopadzie 2016 roku, zadebiutowała na liście WTA na 903. pozycji. 15-letnia Iga Świątek zaczęła seniorskie występy od turniejowego zwycięstwa w Sztokholmie. Już wtedy czuła się mocna. – Za rok chciałabym się znaleźć pięćset miejsc wyżej. Potem kierunek byłby już jeden: pierwsza setka i największe turnieje – opowiadała o swoich celach wówczas 15-letnia (15 lat i 5 miesięcy) tenisistka z Raszyna.
Zawodowy tenis daje się pogodzić ze szkołąMimo zagranicznych wyjazdów, Iga nie rezygnowała jednak ze szkoły. – Żyjemy w szalonym tempie, więc naprawdę żal każdej chwili. Na autobusy nie mam czasu. Wróciłam na moment do domu i w czwartek czekają mnie cztery klasówki – w listopadzie 2016 roku wyznała Onetowi Iga po dwóch godzinach treningu. Wciąż chodziła do szkoły na Sadybie. Lubiła chemię i przedmioty ścisłe. Jak mówiła w wywiadzie, starsza o trzy lata siostra w razie potrzeby wytłumaczy, co i jak.
Pierwsze sukcesy zawodowe nie uszły uwadze pracowników szkoły. Ojciec Igi, Tomasz Świątek, nie wspomina dobrze tego momentu. – Gdy pojawiłem się na stołówce w szkole Igi, kucharz pytał mnie już, ile córka do tej pory zarobiła. Ludzie spłycają tenis do Agnieszki Radwańskiej, a zupełnie nie dostrzegają, z czym go się je. Dla nich rakieta oznacza miliony dolarów i nic więcej – powiedział Świątek Onetowi.
Po latach spędzonych w podstawówce przy św. Bonifacego, przeniosła się do prywatnego Liceum Autorskiego 42 przy Iwickiej. Tam też, jak twierdził w mediach jej dyrektor Wojciech Zientarski, była jedną z najlepszych uczennic w szkole. Wręcz prymuską, z czerwonym paskiem.
Lubię Sadybę - tu umawiam się z koleżankamiDwa lata później, w lipcu 2018 roku, 17-letnia Iga Świątek zwyciężyła juniorski Wimbledon. Już wtedy 174. rakieta na świecie, wciąż przyznawała, że darzy dużym sentymentem swoje dawne strony. Choć o Warszawie nie miała dobrego zdania. – Mieszkamy w Raszynie. Warszawa jest dla mnie zbyt nerwowa. Kiedy wracam po tygodniu z turnieju w jakimś ładnym, europejskim mieście, nie umiem się w tej dżungli odnaleźć. Wszystko dzieje się za szybko – mówiła we wrześniu 2018 w wywiadzie dla Gazety Wyborczej.
Nie szczędziła miłych uwag jedynie dzielnicy Mokotów i Sadybie. - Jedyna dzielnica, jaką lubię, to Mokotów. Dobrze mi się kojarzy. Chodziłam tam do szkoły na Sadybie, a trenowałem na Warszawiance. Jest spokojniej, zielono. Tam umawiam się z koleżankami – w centrum handlowym na Sadybie albo na pl. Konstytucji w Śródmieściu.
Od tamtych czasów Iga Świątek wygrała już kilka turniejów wielkoszlemowych. Nadal jednak utrzymuje związki z Sadybą. Tu w latach 2017-2019 widywana była regularnie na kortach Delty przy Jeziornej i Wars przy Zacisznej. A w grudniu 2021 roku spędziła dwa tygodnie, intensywnie przygotowując się do nowego sezonu z nowym trenerem, Tomaszem Wiktorowskim, na kortach klubu sportowego Sinnet przy Gołkowskiej, tuż koło Jeziorka Czerniakowskiego. Wideo z treningów z Tomasz Wiktorowskim zamieściła wtedy na swoim profilu społecznościowym.