Przypominamy, jak wyglądała Sadyba w czasie Powstania Warszawskiego 1944. Patrzymy jednak nie przez pryzmat powstańczych walk, lecz życia codziennego. Opowiadają o nim młodzi ludzie, którzy mieszkali wtedy na Sadybie. Mieli po 15-17 lat. Opowiadają bez martyrologii i patosu, prosto. O tym, jak się dowiedzieli o wybuchu Powstania, jakie mieli marzenia i przygody, co jedli i czy w kranach była woda. Przytaczają anegdoty, niektóre śmieszne, inne mrożące krew w żyłach. Wszystkie wypowiedzi pochodzą z wywiadów, których udzielili niedawno dla portalu www.1944.pl, poświęconego Powstaniu Warszawskiemu.
W tym odcinku relacjonujemy - słowami sadybiańskiej młodzieży z czasów wojny - jak odnosili się do niej mieszkańcy Sadyby i na co ranni mogli liczyć w lokalnym szpitaliku.
O stosunku miejscowej ludności i warunkach oferowanych żołnierzom
W każdym razie żeśmy tam były przez noc, rano dostajemy nową kwaterą i posterunki na ulicy Okrężnej (sześćdziesiąt cztery – red.) Tak, że jak żeśmy zajęły tę willę…, willa oczywiście z łazienką, pięknie urządzona. (Zofia Radecka, 18 lat, łączniczka)
Dom, w którym Szczubełek i Stasiw mieszkali, spółdzielczy dom... tam mieszkali ludzie, którzy nas karmili, którzy nam udostępniali łazienki, bo myśmy tam spały. Ale ludność tego domu była naprawdę nadzwyczajna. Nie miałyśmy ani głodu, ani nie narzekałyśmy na możliwość umycia się wtedy, a jak żeśmy poszły już do Doboszów, to już był pełny luksus. Pełny luksus był! (Zofia Radecka, 18 lat, łączniczka)
Żeśmy dostały kwaterę, kwaterę w willi na ulicy Domowej u takiego artysty (aktora – red.) przedwojennego Dobosza, który tam mieszkał z żoną w pięknym [domu], myśmy to nazywały Soplicowem, bo to była śliczna willa z ogrodem. Ci ludzie nam okazali tak dużo serca. Dostałyśmy pokoik na poddaszu. (…) Ale w mieszkaniu było coś wspaniałego, jaka była atmosfera, modlitwy wspólne z państwem Doboszów. Tata Dobosz (mówiłyśmy na niego papa Dobosz) obdarzył nas taką opieką, jak żeśmy się po Powstaniu spotkali, to było pełno łez radości, właściwie sama radość pomimo łez, tak trzeba to powiedzieć. I tak żeśmy były.
Ten dom był nasiąknięty…, umeblowany obrazami, antykami, taki... w tej chwili po piwnicy, w której żeśmy pomieszkiwały... Zresztą w tym domu na... jak się nazywa ta ulica, przypomnę sobie... to też były takie mieszkania, gdzie nas zapraszali, gdzie pozwolili nam się umyć. (Zofia Radecka, 18 lat, łączniczka)
O szpitalu i jego pacjentach
Szpital był zaopatrzony, dlatego że aptekarz na Sadybie dostarczył wszystkie leki. To był nadzwyczajny zryw, wszyscy co mieli, to oddali. Nie było problemu, aptekarz oddał wszystkie leki, sklepikarz oddał wszystko, co miał w sklepie, i tak dalej. Ludzie sobie bardzo pomagali. Atmosfera była nadzwyczajna – wielkiej miłości i współpracy. (Marta Czosnowska-Brosowska, 15 lat, sanitariuszka, Morszyńska 33)
To byli Powstańcy, to byli też ludzie, którzy po prostu byli ranni nie w walce. Było dwóch żołnierzy niemieckich przyniesionych do szpitala, lekarz jeden też leżał. To byli Niemcy, którzy zostali ranni i widocznie nie zostali sprzątnięci przez swoich, tylko zostali po naszej stronie. Zostali przywiezieni do szpitala. Byli traktowani jak Polacy, z taką samą pieczołowitością. (Marta Czosnowska-Brosowska, 15 lat, sanitariuszka, Morszyńska 33)
(Zajmowali się tymi Niemcami – red. ) tak jak powstańcami. Dla lekarzy i pielęgniarek nie było różnicy. Mimo że to byli Niemcy, oprawcy. Było zróżnicowanie na Wehrmacht i SS. Wehrmacht to byli żołnierze, oni walczyli na rozkaz. Wydaje mi się, że chodziły tego typu komentarze. (Tadeusz Rolke, 15 lat)