Eryk Stoch, student w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Warszawskiego, nie mógł uciec od tematu Jeziorka Czerniakowskiego. Mieszka kilkadziesiąt metrów od niego, często bywa nad jego brzegami. W swojej pracy licencjackiej sprzed lat zdecydował się opowiedzieć o tym, jak zmieniało się postrzeganie Jeziorka na przestrzeni dziejów. O odwiecznej walce kultury z naturą opowiedział słowami kilkunastu rozmówców z okolicy, z którymi przeprowadził wywiady.
Nas najbardziej zainteresowały w tej pracy nieznane szeroko wydarzenia i miejsca związane z obecnym rezerwatem. Oto fragmenty dotyczące drewnianego domku na palach, który w latach 50. funkcjonował jako wylęgarnia ryb i mieszkanie dla rodziny, a pod koniec lat 50. i na początku 60. jako podest do skoków do wody, miejsce do opalania i pakiet do tańca. Jak wynika z zacytowanych wypowiedzi starszych mieszkańców, centrum towarzyskich spotkań dla sadybiańskiej młodzieży obywało się wtedy bez alkoholu.
Ośrodek zarybieniowy na palach
Niedługo po wojnie, w części „publicznej” Jeziora zaczęło działać prywatne przedsiębiorstwo, prowadzone przez rodziców P.T. Zajmowali areał, gdzie znajduje się obecnie stadnina koni, a domek na palach służył całej rodzinie jako mieszkanie. Najpierw przedsiębiorstwo zajmowało się wylęgarnią ryb, by w międzyczasie uruchomić hodowlę norek i w końcu całkowicie porzucić pierwotne działanie, przenosząc się do Dawid w 1956 roku. Hodowlę norek prowadził ojciec rodziny, a reszta przeprowadziła się na ulicę Jeziorną, przy której P.T już z założoną przez siebie rodziną rezyduje do dziś.
„Całe Jezioro miało służyć jako ośrodek zarybieniowy. Polski Związek Wędkarski zrobił tu wylęgarnię. Do dziś stoją tu w wodzie pale, szczątki przyczółków, które miały to jezioro przegradzać na pół. Mieli zamysł hodować z jednej strony jeden rodzaj ryb, a z drugiej drugi. Ryby były odprowadzane do pojemników. Pierwsze dwa, trzy dni były karmione żółtkiem, a potem były przelewane do okrągłych albo kwadratowych zbiorników, wywożone do jezior i wpuszczane.” (P.T.)
"(…) tu ciągnęło się taką sieć, długą na 300 metrów - niewód, to znaczy matnię i duże skrzydło z ołowianymi obciążnikami. Z dużymi oczkami. Dzięki obciążnikom sieć szła po dnie. Jednocześnie te same obciążniki i zawartość sieci wzruszały dno i tym samym natleniały jezioro. Wtedy jeziorko rzeczywiście żyło, nie tak jak teraz, gdy całe zarasta. W latach '60 prowadzono właściwą gospodarkę, przez co jeziorko żyło. Można było spotkać ławice oklejki, różanki. Dużo też tu pływali. A teraz jest rezerwat i nic nie ma. Jeziorko jest półmartwe (…)" (P.T).
Domek na palach zamienia się w centrum życia towarzyskiego
(…) Z moich rozmów ze starszymi mieszkańcami wynika, że podczas komunizmu w Polsce młodzi sadybianie spędzali czas wolny głównie ze sobą i to w obrębie własnego osiedla, a Jeziorko miało ogromne znaczenie. Był to okres, kiedy prężnie działało Towarzystwo Krzewienia Kultury Fizycznej z siedzibą na Jodłowej, w miejscu obecnych kortów tenisowych, kilkadziesiąt metrów od głównego wejścia do rezerwatu. Był to zarazem okres, kiedy domek na palach nie miał właściwie właściciela, a zatem należał do wszystkich. Opis intensywnego życia towarzyskiego nad jeziorkiem w PRLu zacznę od cytatu J.B:
"(…) Wie pan... to życie działo się tak naprawdę między Jeziorkiem a kortem tenisowym, tym, który jest dzisiaj. Między tym mostem, przez który się przechodziło, bo po drugiej stronie był basen, a kortem - to było miejsce, w którym nawet jak się nie umówiłem, to zawsze kogoś spotkałem." (J.B.)
Ognisko TKKF miało swoją siedzibę i główną infrastrukturę sportową przy zbiegu ulic Jodłowej, Zielonej i Godebskiego. Jak wspominał A.B, utrzymywało 17 sekcji sportowych, a takie sekcje jak pływanie czy regaty korzystały przede wszystkim z Jeziorka Czerniakowskiego. Wszystkie były darmowe i ogólnodostępne dla wszystkich, a o taki stan rzeczy pilnował A.B, jako główny inicjator i koordynator całego przedsięwzięcia. Podczas naszej rozmowy kilkakrotnie powtarzał wagę społecznej pracy, parafrazując słowa Kochanowskiego, „kto żyw i może niechaj społeczeństwu pomoże”. Opowiadał mi o wielu przygodach związanych z prowadzeniem TKKF-u, ale myślę, że ta najlepiej oddaje ówczesny krajobraz Jeziorka:
"Była jeszcze taka atrakcja, zwana mostkiem elegancji. Jeszcze z lądu braliśmy rozbieg i biegnąc co żyw po czerwonym dywanie, który otrzymaliśmy z jakiejś instytucji, skakaliśmy do wody. Nie chodziło jednak o zwyczajne skoki. Przy finach były worki wypornościowe, takie balony. Każdy z nich miał półtora metra długości i pół metra szerokości. Worki te były napompowane i leżały. My musieliśmy skoczyć na ten pływający worek i się na nim utrzymać. To było jak nauka ujeżdżania mustangów. Rzadko któremu udawało się wyskoczyć i zostać (…) zdecydowana większość lądowała w wodzie! (…) kiedyś o tych naszych zabawach dowiedziała się ambasada francuska. Którego dnia zjawiła się więc tu redaktorka z Paryża, żeby zobaczyć jak młodzież bawi się bez krztyny alkoholu." (A.B.)
Wieczorne tańce przed domkiem i brydż w WOPR-ówce
A.B opowiadał mi jeszcze o innych aktywnościach występujących nad Jeziorkiem, trochę bardziej uroczystych zawodach sportowych i ich wieńczenia. Cały czas wyczuwałem aurę niezwykłej wspólnoty i bliskości, czyli to, co podkreślali także inni moi starsi rozmówcy.
W czasach, gdy nie było tyle elektronicznych urządzeń i gdy ludzie podczas ładnej pogody w czasie wolnym od razu wychodzili na dwór, kilkadziesiąt lat temu na odizolowanej od warszawskich uciech Sadybie to Jeziorko Czerniakowskie stanowiło centralne miejsce spotkań. I faktycznie na brak zajęć raczej nie narzekano, ponieważ poza dużymi możliwościami uprawiania różnych sportów za dnia, wieczorem odbywały się spotkania, koncerty, tańce i imprezy, często spontanicznie, przede wszystkim dlatego, że były ku temu warunki w formie domku na palach, a potem budynku WOPRu.
Obie budowle wkomponowały się w naturalny teren, „znaturalizowały się” na tyle, że stały się bardzo ważnymi i cenionymi elementami jeziorka. Pierwszy od wyprowadzki rodziny hodującej norki służył za parkiet do tańców, na jego drewnianym podeście opalali się ludzie, po czym z powrotem dopływali do brzegu, a nieistniejący już drewniany most prowadzący do domku wyznaczał także Jeziorko na część „publiczną” i „prywatną”. Budynek WOPRu natomiast służył przede wszystkim jako zaplecze dla ratowników, miejsce ich czuwania i magazyn na sprzęt.
Były starszy ratownik z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych powiedział, że był to jeden z najprężniej działających ośrodków ratowniczych w Europie, zresztą w 1983 roku odbyły się nad jeziorkiem mistrzostwa świata w ratownictwie wodnym. Kiedy domek na palach został spalony, funkcję po nim przejął właśnie budynek WOPRu, do którego młodzi mężczyźni przychodzili wieczorami grać w brydża, a jeszcze do niedawna można było prywatnie wynająć budynek przeważnie w celu zorganizowania zabawy nocnej.