Kolejny odcinek wspomnień Janusza Bronowicza z przedwojennego Miasta Ogrodu Sadyba. Tym razem rzecz o szkole.
Na Sadybie dominowała młodzież urodzona w latach 1921-1928. Była to pierwsza fala wyżu demograficznego po pierwszej wojnie światowej. Najliczniejszą grupę stanowili uczniowie i uczennice szkół średnich ogólnokształcących. Oni też stanowili najliczniejszą klientelę tramwajową z biletami miesięcznymi w kieszeni. Rodzicom, głównie pochodzenia inteligenckiego, szczególnie zależało natym, aby dać dzieciom jak najgruntowniejsze wykształcenie ogólne. Na Sadybie była tylko jedna szkoła powszechna — bardzo dobra, ale za szczupła. Dlatego też uczniowie jej starszych klas musieli jeździć do szkoły poza Sadybę. Najbliżej były trzy takie szkoły — jedna na Zagórnej i dwie na Czerniakowskiej koło Stacji Pomp, między Nowosielecką a Łazienkowską. Wszystkie trzy były bardzo dobrymi szkołami, posiadającymi nowoczesne, przestronne budynki. Z początku ja sam należałem do tej grupy i cały rok szkolny 1937/1938 przejeździłem do szkoły na Zagórnej. Wspominam ją do dziś bardzo dobrze.
W szkołach tych udatnie integrowały się ze sobą dzieci sadybskiej inteligencji i czerniakowskiego proletariatu. Szkoła na Zagórnej miała nawet własny autobus marki Ford, którym jeździło się na wycieczki, czasem bardzo dalekie. Niezapomniane wrażenia pozostawiła na mnie wycieczka do Puszczy Białowieskiej i do Druskiennik. Poza tym miałem na Zagórnej dużo roboty, bo intensywnie przygotowywałem się do konkursowego egzaminu do gimnazjum Batorego.
Poranne strumienie
Tak więc każdego dnia, wczesnym rankiem, ze wszystkich zakątków Sadyby spływały na przystanek strumyki młodzieży płci obojga, po czym cały ten wielki strumień ładował się do wagonów, aby na ósmą zdążyć do szkoły. Najwięcej młodzieży gimnazjalnej jechało do Batorego na Myśliwieckiej, a dziewczyny przede wszystkim do Nazaretanek na Czerniakowskiej i do Królowej Jadwigi na Placu Trzech Krzyży. Inni musieli wojażować jeszcze dalej. Nie była to sytuacja łatwa, ale młodzież dawała sobie z tym radę, była obowiązkowa i zdyscyplinowana i nie narzekała na ten tryb życia. Tramwaje chodziły sprawnie i niezawodnie. Wspierała je kolejka wilanowska. Do domu wracało się późnym popołudniem, toteż woziło się ze sobą solidne „wałówki" na drugie śniadanie.
Wojażowanie do i ze szkoły dawało dodatkowy pozytywny efekt: wszyscy się znali i stanowili jedną zgraną sadybską paczkę. Praktycznie natomiast nie było na Sadybie studentów szkół wyższych. Oni po prostu nie zdążyli tam do wybuchu wojny zaistnieć, dorosnąć.
Mundurki i inne obowiązki
Jeśli już o szkole mowa, to warto przypomnieć kilka faktów, które i dzisiaj mogą być pouczające. Przed wojną szkoła jako taka cieszyła się w społeczeństwie dużym autorytetem. Dzisiaj, wyrażając się eufemistycznie, jest z tym różnie. Dla podkreślenia naturalnej powagi szkoły państwowe, gimnazja i licea egzekwowały dość surowo obowiązek noszenia jednolitych strojów szkolnych. Dla płci męskiej strój szkolny składał się z miękkiej granatowej czapki ze sztywnym czarnym daszkiem, granatowej dwurzędowej marynarki i granatowych długich spodni. Na rękawie trzeba było mieć przyszytą tarczę z numerem szkoły. Batory na przykład miał numer 1. Cztery klasy gimnazjalne miały tarcze niebieskie, dwie klasy licealne miały tarcze czerwone. Strój szkolny dziewcząt składał się z białej bluzki, granatowej spódnicy i granatowego beretu.
Te „mundurki" niewątpliwie odgrywały pozytywną rolę, obligując młodzież do należytego zachowania się w miejscach publicznych. W zasadzie młodzież nosiła je chętnie, traktując to raczej jako wyróżnienie, a nie przykry obowiązek. Wszystkie szkoły średnie — państwowe i niepaństwowe — były męskie i żeńskie. Koedukacji nie było. Wszystko wskazuje na to, że obyczaj ten był lepszy niż koedukacja.
Uczniów klas licealnych obowiązywał udział w szkolnych hufcach Przysposobienia Wojskowego. Poza tym we wszystkich szkołach ogólnokształcących, męskich i żeńskich, istniały dobrze funkcjonujące drużyny harcerskie. Były one prowadzone w sposób atrakcyjny dla młodzieży, corocznie wyjeżdżano na obozy, ale nie wożono ze sobą kucharek, jak to ma miejsce dzisiaj. Należenie do harcerstwa nie było oczywiście obowiązkowe, ale dawało młodym ludziom zaspokojenie tęsknoty za przygodą. Niektóre drużyny szkół średnich patronowały drużynom harcerskim istniejącym w pobliskich szkołach powszechnych. Kiedy chodziłem do szkoły na Zagórnej opiekunem tamtejszej drużyny był uczeń liceum Batorego, druh 23 WDH Kazimierz Sułowski.