Gdybym miał wskazać swoją ulubioną ulicę na Sadybie, wybrałbym Orężną. Nie mylić z Okrężną, bo taka tu też istnieje. W latach pięćdziesiątych Orężna nazywała się Podhalańska. Diabli wiedzą, dlaczego zmieniono tę ładną nazwę. Chyba nie ze względów ideologicznych?
Orężna najbardziej kojarzy mi się z dzieciństwem, dlatego ją tak lubię. Znajduje się w bliskości Klarysewskiej (jest do niej prostopadła), a zatem kiedyś stanowiła jeden z podstawowych rejonów moich działań. Tu spotykałem się z kolegami, tu bawiliśmy się na licznych budowach.
Orężna łączy dwie duże ulice: Powsińską i Sobieskiego. Ściślej mówiąc, łączyła, bo dziś jest, biedaczka, ślepa z obu stron. Ku radości mieszkańców, gdyż dzięki temu Orężna jest równie spokojna jak 60 lat temu. A może nawet spokojniejsza, bowiem dawno dawno temu jeździły po jej bruku autobusy. Trasa była następująca: początek w Wilanowie, potem Wiertniczą, Powsińską, na Sadybie skręt w lewo w Orężną, skręt w prawo w Sobieskiego i dalej chyba do Placu Unii Lubelskiej. Linia nr 107, ale nie jestem pewien.
Idąc Orężną od strony Powsińskiej po lewej mija się liczne domy przedwojenne. Niektóre pięknie odnowione, inne nie. Ja oczywiście wolę te drugie. Gdy na nie patrzę, mam wrażenie, jakbym spotkał kogoś bliskiego. Mieszkali w nich ci moi kumple z dzieciństwa, niezbyt grzeczni chłopcy. Natomiast z prawej strony ulicy budowane były domki dwurodzinne, obłożone z zewnątrz wapieniem. Niektóre z nich wyglądają dziś tak samo jak dawniej, inne zostały otynkowane.
Magia ulicy Orężnej działa na mnie bezustannie. Chociażby w ten sposób, że sprowadził się tu Lechutek, mój bardzo dobry kolega od biesiad i pieszych wędrówek po Polsce. Gdyby ktoś mnie wcześniej zapytał, który z moich znajomych najbardziej by się nadawał na mieszkańca Orężnej, powiedziałbym, że właśnie Lechutek. Kupił on jeden z tych domków obłożonych niegdyś wapieniem. Odwiedziłem niedawno Lechutka i jego wspaniałą żonę Ewę. Moja życiowa historia zatoczyła, powiedzmy, kółeczko.