Zaczęło się niepozornie. W okolicy Bożego Narodzenia dwa lata temu z domu przy Jodłowej wyprowadziła się firma, która od lat prowadziła tam działalność. Mieszkańcy tolerowali istnienie firmy, bo praca biurowa nie była specjalnie uciążliwa - odbywała się po cichu i w godzinach dziennych.
Zmiana przyszła w styczniu następnego roku. – Jednego dnia przyjechała bagażówka z łóżkami i materacami, a drugiego - ponad 20 obcokrajowców – mówi jedna z sąsiadek, która prosiła o zachowanie anonimowości. - W budynku żadnego remontu nie było – dodaje. I tak dom jednorodzinny stał się z dnia na dzień hostelem.
25 lokatorów w jednym domu
Lokatorzy nielegalnego hostelu mieli jedną wspólną cechę – byli kierowcami taksówek lub dostawcami jedzenia. Widać to było dobrze wokół obiektu – miejsca parkingowe przed domem, ale też na uliczkach obok były zajęte przez samochody i skutery z logami firm taksówkowych lub dowozowych.
Zajęte miejsca parkingowe to nie największa uciążliwość. Mieszkańcy okolicy skarżyli się przede wszystkim na zachowanie lokatorów. – Non stop dochodzą stamtąd krzyki, hałasy. Ponieważ taksówkarze pracują na okrągło, całą dobę, więc jak tylko robi się ciepło potrafią zorganizować sobie głośną imprezę z grillem o 3. nad ranem na tarasie, albo wspólnie oglądać i głośno komentować mecz piłki nożnej w ogródku. Na porządku dziennym są ich głośne rozmowy wideo z rodzinami, prowadzone z obu stron domu, szczególnie wieczorami i nocą. Z kolei jak jest zimno, to na ulicy stoją samochody z non stop włączonymi silnikami – wylicza sąsiadka.
Jak odnotowali mieszkańcy okolicznych domów, dziki hostel oferował swoim lokatorom bardzo niski standard życia. W pokojach miały mieścić się piętrowe łóżka, a lokatorzy byli zmuszeni gromadzić swoje jedzenie na zewnętrznych parapetach. Zapytany, jeden z lokatorów przyznał sąsiadom, że w domu przebywa 25 osób (nieoficjalnie, zdaniem jednego z urzędników, znających sprawę, jest ich nawet 30). Sąsiedzi podejrzewali, że dom nie oferuje wystarczającej liczby łazienek dla takiej liczby chętnych – podejrzenia biorą stąd, że lokatorom zdarzało się załatwiać swoje potrzeby fizjologiczne w ogródku.
Mieszkańcy bezskutecznie szukają pomocy
Hostel przy Jodłowej był bardzo uciążliwy dla okolicznych mieszkańców. Ale co równie ważne, prowadzony był nielegalnie. Plan miejscowy dla starej Sadyby mówi bowiem, że w domach jednorodzinnych można prowadzić nieuciążliwą działalność gospodarczą tylko na maksymalnie 40% powierzchni użytkowej. Tu pod taką działalność ewidentnie przeznaczono 100%.
Mimo ewidentnego złamania przepisów, dochodzenie egzekucji prawa szło jak po grudzie. 19 czerwca ubiegłego roku jedna z sąsiadek, pani Joanna, w imieniu 54 mieszkańców z najbliższej okolicy, wysłała pismo interwencyjne w sprawie nielegalnej działalności do Nadzoru Budowlanego, do wiadomości Burmistrza Mokotowa, oraz do Komendy Policji Warszawa Wilanów.
Sąsiedzi uciążliwego hostelu złożyli zeznania na komendzie policji na Okrężnej. Dostali też z policji pismo z informacją, że oskarżenie trafiło do sądu z wnioskiem o ukaranie właściciela budynku. Prawnik wynajęty przez mieszkańców ustalił z kolei, że Powiatowy Inspektorat Nadzoru Budowlanego nakazał właścicielowi zaprzestanie nielegalnej działalności, a ten w odpowiedzi złożył wniosek o zmianę sposobu użytkowania posesji i zarejestrowanie działalności polegającej na prowadzeniu hostelu.
Jak wynika z pisma PINB z 27 lutego tego roku, do którego dotarł nasz portal, nadzór budowlany prowadził postępowanie administracyjne w sprawie zmiany sposobu użytkowania nieruchomości na hostel. Jednocześnie prawnik mieszkańców złożył skargę z wnioskiem o ukaranie właściciela mandatem. (To co najwyżej 500 złotych, więc właściciel tego specjalnie nie odczuje – przyznaje sąsiadka hostelu).
Najmniej właściwym kompetencyjnie urzędem w tej sprawie okazał się burmistrz Mokotowa. - Pod wskazanym adresem jest prywatny budynek mieszkalny. Urząd Dzielnicy Mokotów nie jest instytucją kontroli nieruchomości należących do osób fizycznych – wyjaśnia nam naczelniczka wydziału promocji i komunikacji społecznej dla dzielnicy Mokotów, Ewa Bujalska. Przedstawicielka urzędu potwierdza jednak, że mimo braku funkcji kontrolnych dzielnica zajęła się sprawą. - Staramy się interweniować, jeśli mieszkańcy zgłaszają do Urzędu Dzielnicy Mokotów swoje problemy. Dwa razy zwracaliśmy się do Policji i Straży Miejskiej z opisem problemu, jednak bez efektów – dodaje.
Na prośbę mieszkańców sprawą zajęło się również lokalne Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Miasto Ogród Sadyba. - Wobec braku wymiernych efektów służb, 15 kwietnia tego roku nasza organizacja pisemnie poprosiła o pilną interwencję Burmistrza Mokotowa, Powiatowy Inspektorat Nadzoru Budowlanego oraz dodatkowo Urząd Skarbowy – mówi prezes stowarzyszenia, Jerzy Piasecki.
O komentarz do sprawy poprosiliśmy policję z Mokotowa. Od kilku miesięcy nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
Takich przypadków jest więcej
Nielegalne hostele robotnicze działają na starej Sadybie również w innych miejscach. Nasi czytelnicy wskazują na domy przy Morszyńskiej (koło przychodni), Ojcowskiej i na św. Bonifacego (koło cmentarza). My znaleźliśmy w sieci jeszcze hostele na Zdrojowej, Koronowskiej, Okrężnej i Locci. Znalezienie ich w Internecie nie jest łatwe – często ukrywają się pod różnymi nieoczywistymi hasłami (pokoje gościnne dla firm, kwatery pracownicze, noclegi pracownicze – w żadnym przypadku nie pojawia się słowo „hostel”), na wielu rozproszonych stronach, czasem też ukrywają swój dokładny adres.
Z nielegalnymi hostelami da się wygrać
O sprawie nielegalnego hostelu na Jodłowej dowiedzieliśmy się kilka miesięcy temu. Wyjątkowo wstrzymaliśmy się jednak z publikacją gotowego materiału, aby nie przeszkodzić w intensywnej kampanii, podjętej w tej sprawie przez wynajętego przez mieszkańców prawnika. Dziś wracamy do tematu, ale opis sprawy musieliśmy zmienić na czas przeszły. Jak potwierdziły nam osoby walczące z uciążliwą inwestycją, prawnik doprowadził sprawę do końca, a nielegalny hostel przestał istnieć.
Jak doszło do zduszenia nielegalnego procederu, który tak łatwo rozprzestrzenia się po całej Sadybie i na którego nikt dotąd nie znalazł sposobu? Liczymy, że wspomniany prawnik zgodzi się podzielić swoimi doświadczeniami na naszych łamach.