- Kocham bazarek, ale czasy obskurnych bud już się skończyły – mówi bez ogródek Marek Piasecki, znany na Bazarze Sadyba jako „gruby od warzyw”. O targowisku wie wszystko - sprowadził się tu jako jeden z pierwszych 30 lat temu. Za dwa dni otworzy swoje stoisko po raz ostatni, podobnie jak reszta kupców.
Jemu się udało
Historia zawodowa pana Marka zbiega się z prywatną. – Poznałem moją przyszłą żonę na dołku (poprzednia lokalizacja bazaru, po drugiej stronie ulicy św. Bonifacego, tuż obok obecnej restauracji KFC przy Powsińskiej – red.). – Była koleżanką mojej siostry. Poszedłem na bazarek i tam ją spotkałem. A przy okazji kupiłem karpia, który do niczego nie był mi potrzebny – śmieje się. Znajomość przetrwała – do dziś pan Marek i pani Agnieszka wspólnie prowadzą warzywniak na Bazarze Sadyba. Wraz z nimi handluje też ich pełnoletnia córka, oraz pracownica, pani Ela. Od kilku miesięcy poza stoiskiem przy wjeździe od św. Bonifacego, rodzina Piaseckich wynajmuje jeszcze lokal w budynku Mokpolu przy Konstancińskiej 2, który graniczy z targowiskiem.
Pan Marek to chodząca historia sukcesu. Przyznaje, że jako jeden z nielicznych kupców zatrudnia własnych pracowników. Dorobił się też czterech samochodów dostawczych. Po co aż tyle? – Jeden do warzyw, drugi to chłodnia, trzeci musi stać na wszelki wypadek – wylicza. Jako jeden z nielicznych kupiec przetrwa zamknięcie targowiska. Będzie handlował w wynajmowanym od Mokpolu sklepie.
Po świeży towar ustawiały się kolejki
Początki były więcej niż skromne. – Najpierw krótko handlowałem zabawkami, jeszcze na tzw. dołku. Potem na ulicy wzdłuż św. Bonifacego – od skrzyżowania z Powsińską do Zaniemyskiej. Kiedy wszedł zakaz handlu na ulicy, kupcy przeszli na drugą stronę Bonifacego, w miejsce opuszczonych działek, tam gdzie obecnie jest bazar. Wynajęliśmy teren od gminy, wszystko musieliśmy zbudować od zera. Na początku kupcy stawiali stalowe szczęki. To były pionierskie czasy. Obskurne warunki. Po pięciu-sześciu latach zaczęli budować drewniane budki. Standard się poprawił – opowiada pan Marek.
Słowa kupca z Sadyby potwierdza artykuł z gazety Nasza Polska z 22 stycznia 2002 roku. – Ostatnie trzy lata to po prostu skok w cywilizację. Większość stoisk stanowią miłe dla oka drewniane pawilony, ale także ci, co handlują w szczękach, dbają o estetykę. Niektórzy skonstruowali plastikowe osłony, aby klient nie mókł na deszczu – czytamy w gazecie.
Targowisko dorobiło się wiernych klientów. Marek Piasecki: - Kupcy mieli stałych klientów, którzy chętnie przychodzili kupić coś świeżego, niemasowego, a przy okazji pogadać. Weźmy takie stoisko Grzybki – kiedyś naliczyłem w kolejce do nich 98 osób. Tam wszystko było świeże, prosto z piekarni, nie to co wypiekane z chłodni bułki czy chleb, sprzedawane w sieciowych sklepach. Były też inne relacje z klientami – jeśli ktoś zostawił coś przez przypadek w budce, następnego dnia mógł po swoją zgubę spokojnie przyjechać - ona na niego czekała.
Wygoda dobiła bazar
Po czasach prosperity na początku wieku nastały cięższe czasy. W 2000 roku za płotem od bazaru otwarto nowoczesne centrum handlowe Sadyba Best Mall z dużym marketem Champion, należącym do francuskiego koncernu Carrefour.
Jak pisała wtedy cytowana już gazeta „Nasza Polska” sklep Champion „przyciągnął klientelę promocjami i blichtrem. Jednak po początkowej euforii ludzie szybko się zorientowali, że świeże mięso jest tam „częściowo nieświeże”, warzywa w opakowaniach pachną zgnilizną i są genetycznie mutowane, a promocje prowadzone są w myśl zasady: kup więcej czegoś, a dostaniesz coś, czego nie potrzebujesz. W obuwniczym pawilonie na bazarku klient kupując parę jakichkolwiek butów otrzymywał skórzane rękawiczki. W cukierniczym za zakupy powyżej 30 zł dostawało się tabliczkę czekolady. Wydawałoby się, że kupcy są bez szans w starciu z gigantem. Tymczasem świąteczną walkę na promocje w tym roku wygrali bez wątpienia kupcy z Sadyby.”
Propagandowy wydźwięk artykułu sprzed 20 lat współgra z dzisiejszymi odczuciami właściciela warzywniaka. - Dobrze nam się żyło jako kupcom, dopóki w okolicy nie otworzyły się duże sieciowe sklepy. I to takie z parkingiem – mówi pan Marek. I oddaje: - Ludzie przyzwyczaili się już wtedy do wygody, do podjechania samochodem tuż pod sklep. A my takich możliwości nie mieliśmy nigdy.
Moment przesilenia kupiec z Sadyby lokuje w okolicach 2014 roku. - Dobrze było jeszcze jakieś 7 lat temu, od tego czasu następował stopniowy upadek. Było tym gorzej, im bardziej kroili nasz bazar. Najgorzej w ostatnim roku, kiedy kazano się wynieść kupcom ze środka targowiska. Od tego momentu liczba klientów gwałtownie spadła – mówi pan Marek.
Właściciel warzywniaka z Sadyby uważa, że upadek bazaru był nieuchronny. - Ludzie nie chcą już chodzić na takie badziewie – mówi. – Kocham bazar, ale w takich warunkach już dziś nie można handlować. Nie jest brudno – codziennie tu się sprząta. Jest też bezpiecznie – żadna z bud nie była przez ostatnie dwa lata zamknięta z powodu Covida. Ale budy są obskurne. I nie ma się co dziwić – nikt nie będzie inwestować w coś, co nie jest jego i za kilka lat może zniknąć. Ja sam mam dziurawą podłogę i świadomie jej nie naprawiam.
Zdaniem kupca, proponowana przez dzielnicę Mokotów nowa lokalizacja, przy Gołkowskiej, też nie dawała nadziei na stabilizację i inwestycje. – Musielibyśmy wydać 80-100 tysięcy za eleganckie stoisko. Ludzie może i wzięliby kredyt, ale znowu umowa obejmowała tylko trzy lata. To za mało, aby spłacić długi i rozkręcić interes. Klienci muszą się przyzwyczaić do tego, że jest bazar, że warto tam chodzić. A wielu z obecnych kupców to osoby po 70-tce, które nie mają już takiej energii i zdrowia jak kiedyś.
Pan Marek podaje przykłady innych targowisk w okolicach Warszawy, gdzie urzędnicy zdobyli środki unijne i zbudowali elegancki plac z podłączeniami i zadaszeniem. – Tam przychodzą tłumy. Jest elegancko, a kupcom się opłaca. A więc można – kwituje kupiec.
Zegar tyka do Sylwestra
- Gdzie my teraz kupimy prawdziwe mięso? – pytają pana Marka kobieta i mężczyzna w średnim wieku. – Tu mięso zawsze było najwyższej jakości – komentują. - Ludzie zaczną doceniać jak tego bazarku już nie będzie – wtóruje im pani Ela, która pracuje u pana Marka od 30 lat.
O tym, czy słowa klientów i handlarzy potwierdzą się, przekonamy się już wkrótce. - Po sylwestrze mamy 14 dni na likwidację budek. Ja wynająłem do tego złomiarzy. Przyjdą, potną wszystko, zabiorą. Oni dostają darmowy towar na złom, a ja darmową usługę. Jak miałbym sam ciąć, to bym płakał. Ten bazar to całe moje życie – mówi pan Marek.