- Kochani. Niestety przy znikomej pomocy naszego państwa dalsza działalność NABO staje się w tej chwili niemożliwa – taki komunikat na czarnym tle zamieściła wczoraj na Facebooku restauracja NABO, działająca na starej Sadybie przy Zakręt 8.
Momentalnie spłynęło kilkadziesiąt komentarzy. Niektórzy nie mogli uwierzyć, szczególnie że wiadomość pojawiła się 1 kwietnia, czyli w tradycyjne święto żartu Prima Aprilis. Inni wyrażali żal („To by oznaczało najsmutniejszy 1szy kwietnia jak dotąd”), jeszcze inni zagrzewali do walki („Dajcie nam zawalczyć z Wami. Jak możemy pomoc?”). Po kilku godzinach przyszło wyjaśnienie. - Musimy zawiesić działalność na czas "zarazy" aby nie utonąć i próbować utrzymać się na powierzchni wody. (…) w tej chwili bez pomocy rządu nie możemy utrzymać zespołu, bo same "daniny" dla Państwa nas dobiją – czytamy na Facebooku.
Zawiesili czy zamknęli?
Co dokładnie oznacza zawieszenie działalności? Spytaliśmy o to właścicielkę NABO. – My nie podjęliśmy decyzji o zamknięciu firmy tylko o wygaszeniu jej działalności. To się wiąże albo ze zwolnieniem całego zespołu albo z wysłaniem wszystkich na urlopy bezpłatne – mówi Urszula Eriksen.
- Jesteśmy spółką zoo i nie da się wszystkiego zamknąć z dnia na dzień. Musimy przede wszystkim wypowiedzieć wszystkie umowy zarówno z pracownikami jak i dostawcami – tłumaczy sytuację kawiarni właścicielka.
Sprawa wagi państwowej
Dziś nieoczekiwanie sprawa przestała mieć wymiar lokalny. W odpowiedzi na wpis znanej dziennikarki Karoliny Hytrek Prosieckiej, tuż po północy z środy na czwartek minister rozwoju Jadwiga Emilewicz wyznała na Twitterze: „Sadyba bez Nabo to nie Sadyba”. Następnego dnia, w czwartek rano w wideorozmowie na portalu wp.pl zapytana o ten emocjonalny wpis wyjaśniła, że „To rodzinne miejsce, w którym spędzaliśmy czas razem”.
Szybko temat podchwyciły media ogólnopolskie. O NABO mówiły dziś m.in. TVP Info, money.pl, wpolityce i wiesci24.pl. Wszyscy jak jeden mąż krytykowali minister za jej dopisek „Zapraszam do Ministerstwa Rozwoju”, skierowany do właścicieli sadybiańskiej kawiarni. Dziennikarze twierdzili, że minister nie powinna zajmować się sprawami jednej ulubionej kawiarni a systemowym rozwiązaniem problemów, które ma wiele innych restauracji o podobnym profilu.
Broń Boże!
Jak dowiedzieliśmy się z pewnego źródła, ministerstwo faktycznie chciało rozmawiać z NABO i wręcz dostało telefon do właścicieli. Z kolei sami właściciele podejmowali próby kontaktu z urzędem, ale nie mogli się nigdzie dodzwonić. Na moment publikacji, nie mamy potwierdzenia, aby doszło do kontaktu między urzędem i kawiarnią.
Na dziś ratunku w postaci zniesienia ZUS-u dla pracowników NABO nie ma. Lokal nie funkcjonuje. Nie ma też już pracowników, którzy jeszcze niedawno robili darmowe posiłki dla lekarzy ze stołecznych szpitali i przygotowywali się do tworzenia na wynos potraw na wielkanocny stół.
Z wypowiedzi właścicieli wynika jednak, że szanse na wznowienie działalności jednak istnieją. - Nowi właściciele budynku (cudowni ludzie!) zaoferowali nam wsparcie, które na tym etapie daje nam nadzieję, że jeszcze wszystko może się zdarzyć – piszą właściciele NABO w mediach społecznościowych. O jakie wsparcie chodzi? Dokładnie nie wiadomo. Ze słów właścicieli budynku wynika, że w grę wchodzić może odroczenie czynszu. – Jestem dobrej myśli – mówi w rozmowie z Sadyba24.pl pani Agnieszka, nowa właścicielka działki, na której stoi NABO. – Szkoda zaprzepaścić coś, co tworzyli razem przez osiem lat. Trzeba walczyć i wspierać, by zostali. Ja na pewno będę ich wspierać. Na pewno do końca kwietnia. Na spokojnie, po świętach, spotkamy się z właścicielami NABO i zastanowimy się, co dalej.
Na pytanie, czy szuka już nowego najemcy, pani Agnieszka odrzekła: - Broń Boże! NABO musi zostać! – dodaje.
Wola powrotu jest również w najemcach. - Nie wiemy, ile to wszystko potrwa i dlatego nie możemy dziś przewidzieć, co się dalej z nami stanie... Jedno jest pewne o niczym innym nie marzymy tak bardzo jak o powrocie. Może uda się powstać jak feniks z popiołu – wyznaje z nadzieją Urszula Eriksen.