To stara carska droga forteczna. Z zabytkowymi kocimi łbami, na które wielu pomstuje.
Ulica Okrężna stanowi jedną z najważniejszych ulic w Mieście Ogrodzie Sadyba, okalającą obie części osiedla. Ma niezwykłą historię – właśnie jej poświęciła osobny artykuł w Polityce Anna Sal. Warto dziś przypomnieć sobie to niezwykłe wspomnienie, ale też sprawdzić, co się zmieniło na tej ulicy od czasu publikacji artykułu w październiku 1999 roku.
Są miejsca, gdzie czas się zatrzymał, jak na fotografii w kolorze sepii. Ta ulica jest inna. Czas wyciska w niej swoje znaki jak w plastelinie. Czasem jedne na drugich, ale większość obok siebie. To ulica Okrężna na warszawskiej Sadybie. 145 numerów. Nie ma jedynki. Działki od 25 do 29 zajął hotel robotniczy. Dwójka, zamiast na początku, jest gdzieś w środku ulicy.
Stare wille odzyskują przedwojenną świetność. Niszczeją czynszowe kamieniczki, które nie odnalazły dawnych właścicieli. Pod piątką magiel Gajdów przetrwał wojnę, okupację i socjalizm, tylko ręczną maglownicę zastąpiono elektryczną. Koło magla fryzjer - dwufotelowy zakładzik jakby nieświadom lśniących kilka przecznic dalej eleganckich salonów kosmetycznych. Fryzjerka z imponującą blond strzechą z dumą informuje, że telewizja to tu ciągle coś kręci.
Między maglem a fryzjerem szklarz, powojenny. Właściciel staruszek zmarł kilka miesięcy temu. Okna małego zakładu pokryła gruba warstwa kurzu. Pod dziewiątką spożywczy, U Gregora, otwarty niemal na okrągło, także w niedziele. Przed sklepem na zamożniejszych klientów czeka "Belmondo", próbując pożyczyć dwa złote na wino.
Wychodzący od Gregora pracownicy firm zachodnich mijają wracających do hotelu robotników. Wzniesiony za wczesnego Gierka hotel robotniczy sąsiaduje z okazałą, choć niespecjalnie urodziwą siedzibą Warner Bros Poland. Zachodnie samochody pracowników Warnera, Becton Dickinson, Art Graphu i Marcoma rozjeżdżają i tak już sfatygowane kocie łby, budząc protesty starszych mieszkańców ulicy, pamiętających jeszcze, jak pani Czerniejewska, w pierwszych latach po wojnie, odległość do placu Unii Lubelskiej pokonywała wierzchem, dosiadając siwej klaczy.
Czas zaprzeszły, czyli jak dzięki ciuchci powstała ulica
Dwie jezdnie z wyszczerbionym brukiem oddziela na środku szeroki pas zajęty przez parkujące samochody. Za PRL, gdy aut było mniej, rosła tam trawa. A jeszcze wcześniej były tory, po których do Wilanowa kursowała kolejka.
Po trzydziestu latach na okrążeniu fortu powstały ulice Morszyńska i Okrężna. Na odcinku kilkuset metrów, tam gdzie kolejka skręcała z traktu wilanowskiego, zlały się w jedną ulicę, zachowując swoje nazwy i, każda swoją, nieparzystą numerację. - Kawałka Morszyńskiej po prostu brakuje - wyjaśnia Xawera Rzepecka, córka hrabiego Grocholskiego, posesja przy Morszyńskiej 9; wejście od Okrężnej dla wozaków z węglem i kartoflami, od Morszyńskiej, dla państwa i dla gości. - Przy naszym domu obie uliczki są już bardzo blisko siebie, a potem się łączą. Dawniej Morszyńska szła oddzielnie, z drugiej strony bloku.
Dziś na tyłach bloku, jak o kamienicy wybudowanej w 1928 r. przez spółdzielnię oficerską Sadyba mówią dawni mieszkańcy, jest mały park i przedszkolny ogródek.
Blok jest ważny. Od niego zaczęło się życie ulicy. Dwupiętrowy, z mansardą, na biało otynkowany, z charakterystycznym spadzistym dachem z czerwonej dachówki.
Jednym z założycieli spółdzielni był generał Tadeusz Kasprzycki, od 1935 r. minister spraw wojskowych. W zarządzie spółdzielni zasiadał generał Branicki. Drobny, niski pan, już przed wojną na rencie, zawsze w żołnierskiej czapce i spodniach z lampasami. Branicki pochodził z Wilna.
- Oficerowie kresowiacy przeforsowali nazwę spółdzielni. Sadyba na wschodzie oznaczała osadę wojskową - mówi Andrzej Górniak, sadybiak z pochodzenia i z pasji. Z kresowych tęsknot bierze się też nazwa ulicy Morszyńskiej, od uzdrowiska Morszyn, dzisiejsza Ukraina, rejon Stanisławowa.
Spółdzielnią rządzili oficerowie, a blokiem ich żony. "Generalsza", małżonka Branickiego, której nigdy nie udało się pozbyć wschodniego akcentu, słynęła ze stanowczości, uporu i pięknego ogródka, kwitnącego różami, daliami i hortensjami. Irena Zyndram-Kościałkowska, przed wojną otoczona nimbem władzy - brat jej męża, Marian Zyndram-Kościałkowski był premierem II Rzeczpospolitej - po wojnie działała w zarządzie spółdzielni. Gdy Barbarze Gessner i jej matce odebrano mieszkanie, najpierw na siedzibę Komitetu Dzielnicowego PZPR, a potem na cztery lokale dla partyjnych działaczy, przedwojenna premierowa, jak o niej czasem mówiono w bloku, interweniowała, gdzie mogła. Dotarła nawet do Józefa Cyrankiewicza.
Dożyła 99 lat, umarła w 1998 r. Kolejny, ostatni już Maluch, do końca stał na parkingu przed blokiem. - Gdy miała 95 lat, wydział ruchu chciał jej odebrać prawo jazdy. Ciocia oszukała policjanta, że dawno je zgubiła - opowiada siostrzenica Hanny Czajkowskiej, Ewa Żmudzka, która odziedziczyła po ciotce mieszkanie i pamiątki po jej mężu.
Czas przeszły przedwojenny, czyli zwiedzajcie Miasto-Ogród Czerniaków
Konie wilanowskiej kolejki wkrótce zastąpiła ciuchcia, mały parowozik z wielkim kominem, ciągnący mozolnie kilka wagoników. Rozpaczliwy gwizd: kolejka wchodzi w zakręt przy Okrężnej, a już ją słychać przy składzie aptecznym w domu państwa Rusinowiczów. Potem na horyzoncie pojawiał się gruby warkocz czarnego dymu. Ciuchcią jeździły chłopki z Powsina, wożąc do miasta bańki z mlekiem. Kilka lat przed II wojną wysłużony parowozik wymieniono na trakcję dieslowską. Kolejka często wyskakiwała z szyn, cieniutkich i nie przystosowanych do ciężkiego motoru.
- Dziadzio na linach balkonem kajak spuszczał - wspomina Kalina Chełmicka, 77-letnia mieszkanka bloku. Zimą fosa zmieniała się w ślizgawkę. Z głośników płynęła muzyka taneczna z patefonu, były świeże pączki i gorąca herbata. Wieczorem, gdy funkcjonariusz gazowni zapalał gazowe latarnie, szło się tańczyć do kasyna oficerskiego, w bloku, pod siódemką, na parterze.
Czas przeszły wojenny, czyli o sanacyjnych oficerach i ich dzieciach
- Tor był tylko jeden, a pociągi dwa, mijankę miały w Wilanowie - opowiada Ewa Żmudzka, siostrzenica automobilistki Czajkowskiej. - I ktoś źle je puścił, zderzyły się na Okrężnej, przy rogu Morszyńskiej, tuż koło bloku. Okupanci podejrzewali polską obsługę o sabotaż.
We wrześniu 1939 r. Sadyba była najdalej na południe wysuniętym punktem oporu. Żołnierze obsadzili fort, okopali się w ogródkach na Okrężnej i Morszyńskiej. Na piętrach willi urządzili stanowiska ogniowe. Jeden z cekaemów obsługiwał złoty medalista z olimpiady w 1932 r. Janusz Kusociński. Najlepsze pole ostrzału było z pracowni malarza Stanisława Czajkowskiego, na mansardzie bloku i tam kapitan Konstanty Żbijewski, który dowodził obroną Sadyby z willi na Morszyńskiej 39, kazał umieścić erkaem. W piwnicy był szpital polowy.
Blok i fort to były ostatnie punkty oporu. Sadyba poddała się 26 września, dwa dni przed kapitulacją Warszawy.
Na balkonie willi Barbary Piotrowskiej, na Okrężnej, we wrześniu 1939 r. też stał cekaem. - To historyczny dom - mówi. - Jak wszystkie na tej ulicy. Ojciec Barbary Kamińskiej, Feliks, podpułkownik, nie wrócił ze Starobielska. Jeden z braci, Krzysztof, pseudonim "Krzysiek", zginął w Powstaniu.
- Żony i córki tylko zostały - mówi Ewa Żmudzka - przedwojenni oficerowie polegli w kampanii wrześniowej albo zostali wymordowani w Katyniu. Ci, którym się udało wyjechać z Polski, najczęściej po wojnie nie wrócili. A synowie polegli w Powstaniu.
Jak u Horlów z Okrężnej. Ojciec, Wilhelm, pułkownik zamordowany w Katyniu, syn, Jan Wilhelm, przezwisko "Biber", wydostał się na Zachód. Zrzucony z Anglii do Polski jako cichociemny głupio wpadł, bo pokazał się na Sadybie.
Albo jak u Jakucuków, też z Okrężnej. Stary całą okupację spędził w obozie jenieckim, dzieci zabrało gestapo. Janusza rozstrzelali na Pawiaku, a młoda Hanka Jakucukówna wyskoczyła z okna podczas przesłuchania w Alei Szucha.
Były na Sadybie dwie podziemne drukarnie. Jedna na Okrężnej, pisma "Walka", organu Stronnictwa Narodowego, którą Niemcy zlikwidowali w grudniu 1940 r., druga, Związku Walki Zbrojnej, na Morszyńskiej. Działały, niezależnie od siebie, dwie tajne organizacje, obie w bloku; podporucznika Czesława Szczubełka, pseudonim "Jaszczur", najpierw SZP (Służba Zwycięstwu Polski), potem ZWZ, w końcu batalion "Oaza" Armii Krajowej i Związek Powstańców Niepodległościowych kapitana Jerzego Dąbrowskiego, pseudonim "Wampir", zlikwidowany przez Niemców w 1943 r.
Po pięciu latach okupacji na mansardzie pracowni Czajkowskiego znów terkotał karabin maszynowy. W piwnicach bloku, jak we wrześniu 1939 r., był lazaret. Drugim szpitalem, w willi architekta Karola Sicińskiego, kierowały "żelazne damy" z bloku, Irena Zyndram-Kościałkowska i Anna Laudańska-Czajkowska. Ewa Żmudzka zwijała bandaże. Starsza od niej Kama Burczyk, sanitariuszka, opiekowała się rannymi. 1 września 1944 r. Kama została przy konającym żołnierzu, nie poszła na odprawę, którą kapitan Szczubełek zarządził w forcie na godzinę 16. O piątej po południu na fort spadły bomby. Wszyscy zginęli.
Czas przeszły socjalistyczny, czyli ustrój kontra miasto-ogród
Po wojnie, gdy wybudowano most na fosie okalającej Fort Czerniakowski, ciuchcia jeździła prosto do Wilanowa, nie skręcając w Okrężną. Tuż przy bloku wjeżdżała nagle na chodnik. Leon Łuskino, autor legionowych piosenek i tekstów dla Zuli Pogorzelskiej i Zofii Terné, pewnego wieczora nie zauważył ciuchci i zginął. Pod kolejkę wpadła Stefania Rogowiczowa, żona pisarza i tłumacza Wacława Rogowicza.
- Nie było chyba takiego domu na Sadybie, który nie miałby wówczas kogoś w więzieniu - mówi Kalina Chełmicka, która w 1948 r. dostała wyrok 15 lat za walkę w AK na Wileńszczyźnie. UB zabrało ją z bloku na Morszyńskiej, z mieszkania jej ciotki. Razem z nią do Fordonu trafiły jej dwie siostry, Róża i Irys. Trzecia, Bożena, zginęła w Powstaniu. W domu została ich matka, dzieci Róży i Ireny (najmłodszy Krzyś miał 10 miesięcy, jak mamę zabrali, a tatę rozstrzelali na Rakowieckiej) i ciocia, właścicielka mieszkania, która w czasie wojny prowadziła wypożyczalnię książek, konkurencyjną dla czytelni przedwojennego senatora RP Feliksa Gwiżdża z Morszyńskiej.
Kiedy Kalina i jej siostry po ośmiu latach więzienia wróciły do domu, okazało się, że wszyscy muszą się pomieścić w kuchni. Resztę 83-metrowego mieszkania zajęli dokwaterowani lokatorzy.
- Matka 19 lat walczyła, żeby to odzyskać. Udało się nam pozbyć ostatniego lokatora, dopiero jak dostał wyrok: osiem lat więzienia za malwersacje w przetwórni rybnej.
Barbarze Kamińskiej-Piotrowskiej do dziś została jedna lokatorka. - Samotna, nie ma się dokąd wyprowadzić, więc już machnęłam ręką. Dom Kamińskich przy Okrężnej był spalony. Mieszkali u znajomych, kilkaset metrów dalej. W 1955 r. wrócili w ruiny, spali w piwnicy, bo dowiedzieli się, że willa spodobała się szefowi biura projektowego. Chciał odkupić, potem załatwił zezwolenie, przydział, zaczął remontować. Prawowici właściciele "na dziko" zajmowali kuchnię i jeden pokój.
Willę Grocholskich, przy Morszyńskiej 9, co wejście dla służby miała od Okrężnej, zabrało wojsko. Żołnierze dostawali przydziały na Okrężną 2. - Mama, która zerwała plomby z jednego pokoju, za co dostała kolegium, proponowała im przeprowadzkę pod dwójkę na drugą stronę Powsińskiej - mówi córka hrabiego Grocholskiego, Xawera Rzepecka.
- Po kilku latach dostała przydział kwaterunkowy na pokój we własnym domu i 19 lat przemieszkała bez łazienki, płacąc wojsku czynsz.
Któregoś dnia hrabinę Grocholską obudziła pracująca w jej ogrodzie koparka. Właśnie ruszyła budowa drugiego domu. Jednorodzinnego, dla oficera LWP. Trójkątną część działki, na rogu Morszyńskiej i Okrężnej odcięto od posesji Grocholskich. Na podstawie zarządzenia o "standaryzacji" działek budowlanych w Warszawie.
Czas teraźniejszy, czyli w poszukiwaniu straconego piękna
- Po wojnie właściciele przedwojennych willi z trudem odbudowywali zniszczone domy, a władze miasta robiły, co mogły, żeby zeszpecić siedlisko burżujów - mówi Barbara Gessner.
- Otoczyli nas blokowiskami, postawili hotel robotniczy.
Przy budowie Wisłostrady obniżono poziom wód gruntowych. Z pięknej fosy zostało cuchnące bajorko pełne żab.
- Można fosę nawodnić i przywrócić Sadybie choć część dawnego uroku - twierdzi Zbigniew Rusinowicz, którego syn pisał na ten temat pracę dyplomową.
Marzyciele przebąkują o ponownym uruchomieniu wilanowskiej ciuchci. Inni chcą przywrócenia dawnej nazwy: miasto-ogród Czerniaków, nie żadna Sadyba, tę dawno zawłaszczyły wybudowane opodal w latach siedemdziesiątych bloki.
Na razie znaki nowej epoki na Okrężnej to eleganckie siedziby zachodnich firm, Muzeum Katyńskie w Forcie Czerniakowskim, latarnie retro z metalu. I hotel robotniczy, który przeżywszy socjalizm zmienił swoje oblicze. Nie ma już sobotnich dyskotek ani prób orkiestry dętej w czwartkowe popołudnia. Lokatorzy wychodzą o szóstej rano, wracają, wyraźnie zmęczeni, o zmierzchu.
Artykuł "Czas jednej ulicy" pochodzi z Polityki - nr 41 (2214) z dnia 09-10-1999. Dziękujemy autorce, Annie Sal i redakcji Polityki za zgodę na publikację.