Sceptycy mówią, że radnymi chcą zostać ci, którzy albo mają do załatwienia jakiś interes, albo szukają bezpiecznej, stabilnej pracy.
Stabilną pracę już miałam i z niej zrezygnowałam. A co mogłabym sobie załatwić? Czy 2,5 tysiąca diety radnego to interes życia? Chyba nie. W każdym razie nie każdy musi mieć taką motywację. Weźmy na przykład Dorotę Zawadzką, znaną jako superniania. Też startuje na radną i też może liczyć na 2,5 tysiąca miesięcznie, podczas gdy za godzinę konsultacji pobiera kilkaset złotych. Na pewno na nowej posadzie się nie wzbogaci. Ja podobnie - nie jestem typem nieudacznika, który nie ma pojęcia, co ze sobą zrobić. Nie chcę być kimś ważnym na osiedlu, bo zawodowo mi nie wyszło. Wręcz przeciwnie, mam dużo pomysłów i energii, i chcę je spożytkować dla dobra swojej okolicy. Nie mam dzieci, więc mam dodatkowo dość czasu, by swoje chęci przekuć w rzeczywistość.
A jakie masz dotychczasowe doświadczenia z radnymi?
Żadne. Nic z nimi dotąd nie załatwiałam.
Kiedy byś do nich poszła?
Gdybym wiedziała, że radnym jest sąsiad, albo gdyby mnie coś irytowało w okolicy i nie mogłabym nic z tym zrobić. Mam na myśli notoryczną dziurę w drodze czy jakiś bałagan na skwerku. Najpierw poszłabym w takich sprawach do Towarzystwa Miasto ogród Sadyba, a gdyby ono nie dało rady, zwróciłabym się do radnego. Nie zmienię systemu szkolnictwa w Polsce, ale to, co dzieje się wokół, tak.
Nawet jednak w przypadku tak pozornie prostych spraw jak dziury czy bałagan, spotkasz się zapewne jako radna z mieszkańcami, którzy mają na tą samą sprawę zupełnie inny pogląd. Co więcej, stoją ze sobą w otwartym konflikcie. Którą stronę będziesz wtedy reprezentowała?
Za każdym razem będę rozważać plusy i minusy. Z taką sytuacją konfliktu miałam już do czynienia na Sadybie przy okazji przebudowy ulicy Okrężnej. Jedni mieszkańcy chcieli wylać na tej ulicy asfalt, a drudzy – pozostawić zabytkowy bruk z kamienia polnego. Rozumiałam racje jednych i drugich. Sama codziennie jeżdżę samochodem po tej ulicy i odczuwam niewygody związane z nierównościami na drodze. Jednocześnie jednak uznałam za ważniejsze dobro społeczne. Jest to jeden z ostatnich fragmentów bruku w Warszawie i warto, by następne pokolenia wiedziały, jak on wyglądał.
Tymi samymi kryteriami dobra większości kierowałam się w przypadku mojego mieszkania. Pod moim numerem w kamienicy działał szpital powstańczy, a obok - kasyno oficerskie. Kiedy tu się sprowadziłam kilkanaście lat temu zrezygnowałam więc z wymiany parkietu, aby zachować to, co można z dawnych lat.
Pytanie o to, kogo będziesz reprezentować w konfliktowych sprawach, to de facto pytanie o rolę radnego. Co on powinien robić, by być skutecznym? Bo przecież nie ma w ręku żadnych narzędzi wykonawczych, jakimi dysponuje choćby burmistrz.
Jak w każdej pracy w urzędach też obowiązują procedury. Radny, aby być skutecznym, musi je znać i sprawnie pokonywać. Jeśli na przykład jakiś dokument wpada na biurko urzędnika, to zadaniem zaangażowanego radnego jest zadzwonić kilkakrotnie do tego urzędnika i spowodować, by jak najszybciej przekazał ten dokument dalej. Aby być skutecznym trzeba pracować z ludźmi, dzwonić do nich, spotykać się, wydreptywać ścieżki – czasem po to tylko, by rozwiać wątpliwości lub obawy. Wiele lat pracowałam przy wdrażaniu zmian w organizacjach, więc nie jest mi to obce.
Poza tym chciałabym wytyczyć sobie priorytety na kadencję – sprawy większego kalibru, które będę stale popychała do przodu. Łatwo bowiem skupiać się na sprawach bieżących, krótkoterminowych i stracić z oczu sprawy naprawdę ważne.
Czyli?
Rewitalizacja Jeziorka Czerniakowskiego wraz ze stworzeniem dopływu, ścieżki edukacyjnej oraz kulturalnego i bezpiecznego kąpieliska. To zadanie na lata. Podobnie poprawa infrastruktury, w tym budowa kanalizacji deszczowej i remonty dróg. W moim okręgu najwięcej do zrobienia w tym zakresie jest na Siekierkach. Inny ważny temat to poprawa bezpieczeństwa przez zintegrowane działania policji, straży miejskiej i mieszkańców. Są też sprawy związane z wyeksponowaniem historycznej spuścizny osiedli, czy wsparciem lokalnej działalności kulturalnej – prowadzonej w formie stałych osiedlowych centrów międzypokoleniowych, czy w formie efemerycznego festiwalu Otwarte Ogrody na Sadybie, który miałam ostatnio przyjemność koordynować.
Nie mam powodu wątpić w twoje emocjonalne zaangażowanie i doświadczenie we wprowadzaniu zmian, ale czy jednak większą skuteczność nie mają radni reprezentujący duże partie? Za nimi stoi przecież wielka machina wzajemnych powiązań. Tym bardziej że Sadyba od lat głosuje głównie na dwie partie. Dlaczego więc jej mieszkańcy mieliby zrobić w tym roku wyłom i poprzeć osobę bezpartyjną?
Kłótnie między obu partiami trwają od dawna, a wcale nie jest z tego powodu lepiej. Uważam, że partie mają swoją rację bytu, ale na poziomie parlamentu. Na szczeblu lokalnym zaś władza powinna być odpartyjniona. Przenoszenie wielkiej ogólnokrajowej polityki na poziom dzielnicy daje bowiem opłakane skutki. Żeby stać się radnym z listy partyjnej, nie trzeba praktycznie nic robić. Trzeba jedynie dostać wysoką pozycję na liście i wydrukować ulotkę z ogólnymi hasłami. Nawet spotykać się z mieszkańcami nie trzeba. Wiele osób z list partyjnych mieszka w jednym okręgu, a kandydują w innym, którego de facto nie znają, ale który za to daje duże szanse na wybór. W efekcie, tacy radni często nie przychodzą na zebrania i nie kontaktują się z wyborcami, bo nie czują związków ze swoim okręgiem.
Poza tym radni z nadania partyjnego głosują zgodnie z instrukcją, jaką dostali z wyższego szczebla. Na radach dzielnicy nie ma w związku z tym żadnej dyskusji merytorycznej, bo i tak wiadomo, kto jak zagłosuje i w jakiej liczbie. Liczba głosów za i przeciw pokrywa się z liczbą radnych poszczególnych partii.
A co by się stało, gdyby Warszawska Wspólnota Samorządowa, z której listy kandydujesz, zdecydowała o czymś, co stoi w sprzeczności z twoją oceną sytuacji? Czy nie zachowałabyś się podobnie jak radni z partii?
WWS to zupełnie inny twór niż partie. To organizacja, która kieruje się tymi samymi ogólnymi zasadami, ale posiada niezależne od siebie struktury dzielnicowe. Nie występuje zatem hierarchia decyzyjna i szef WWS na poziomie Warszawy nie może narzucić swojej woli poszczególnym wspólnotom w dzielnicach.
O respektowaniu zdroworozsądkowej swobody w relacjach wewnątrz wspólnoty przekonałam się w praktyce przy składaniu ulotki wyborczej. W mojej ulotce dominuje białe tło, podczas gdy w logotypie WWS i na materiałach wielu kandydatów przebija głównie kolor żółty. Trochę się więc bałam, że ulotka, którą wysłałam do zatwierdzenia przed drukiem, wróci do mnie z adnotacją: zmienić na jednolity kolor WWS. Tak się jednak nie stało i już po 15 minutach dostałam maila zwrotnego o akceptacji projektu w całości. To oczywiście drobna sprawa, ale doceniam to, że mnie uszanowali nawet przy takim detalu.
Czy zdajesz sobie sprawę, że jeśli się dostaniesz do Rady Dzielnicy Mokotów, to twój klub będzie w mniejszości? Czy w takiej sytuacji pójdziesz do klubów wielkich partii, by przekonywać ich za swoimi pomysłami?
Oczywiście. Praca radnych toczy się głównie w komisjach. W małym, kilkuosobowym gronie mam nadzieję łatwiej się porozumieć i ustalić wspólną wersję. Jeśli pozostali radni będą mieli inną wizję od mojej, będę ich prosić o przedstawienie kontr-propozycji. Może jestem naiwna, ale naprawdę liczę na merytoryczną dyskusję, na wzajemne przekonywanie się do pomysłów. W każdym razie, zawsze należy rozmawiać.