Stacja monitoringu powietrza stojąca na obrzeżach spółdzielczej Sadyby, dokładnie przy Bernardyńskiej Wodzie 7 (nad fosą przy Idzikowskiego), nie przesyła już danych o jakości powietrza. Stoi nieczynna. Została wyłączona siedem miesięcy temu, zaledwie trzy lata po kosztownym, generalnym remoncie.
Tymczasem eksperci od ochrony środowiska od dawna dowodzą, że Warszawa ma za mało punktów pomiaru w stosunku do liczby ludności. Urzędnicy miasta z kolei spierają się z ekologami, twierdząc, że smog w Warszawie wcale nie jest taki tragiczny. Że wiele już w tym względzie zrobiono w transporcie miejskim, i że ogrzewanie domów i gminnych kamienic nie jest w cale główną przyczyną zanieczyszczeń.
Mówiąc w skrócie, urzędnicy ratusza różnią się zasadniczo z organizacjami ekologicznymi co do przyczyn i natężenia smogu. Dodatkowe stacje pomiaru powietrza rozmieszczone w różnych punktach miasta mogłyby dostarczyć więcej szczegółowych informacji potrzebnych do ustalenia faktycznego stanu rzeczy. Dotąd nie było na to ani pieniędzy, ani woli włodarzy miasta. Mimo że włączenie kilku porzuconych w Warszawie stacji monitoringu, takich jak ta przy Bernardyńskiej Wodzie, jest na wyciągnięcie ręki. Z pewnością jest tańsze i łatwiejsze organizacyjnie od budowy nowych stacji.
Dlaczego nie działa?
- Ta stacja jest trochę ukryta za blokami i gdy jeszcze działała, nie wykazywała specjalnie wysokich stężeń. Notowała też znaczne odchylenia – mówi pracownik WIOŚ o stacji przy Bernardyńskiej Wodzie. Pytany o powody odchyleń, nasz rozmówca kluczy. – Aparatura do pomiaru działała poprawnie – odpowiada Lech. - Gorzej było z obsługą tych pomiarów przez właściciela – stwierdził tajemniczo. Proszony o wyjaśnienie, uchylił się od odpowiedzi.
Rąbka tajemnicy w sprawie przyczyn odstąpienia od pomiarów uchyla Magdalena Brodowska z Generalnego Inspektoratu Ochrony Środowiska, działającego przy Ministerstwie Ochrony Środowiska. – Stacja przy Bernardyńskiej Wodzie działała od 2000 roku do 2016 roku. Jednak w sieci państwowego monitoringu pyłów PM10 była znacznie krócej – między 2003 a 2010 rokiem, z wyjątkiem roku 2005. Dla jasności, w pozostałych latach dane też były zbierane (manualnie), ale tylko na potrzeby własne elektrociepłowni.
Dlaczego zaprzestano wykazywać dane z Sadyby w wojewódzkich rejestrach? Brodowska mówi wystarczająco dużo, by domyślić się faktycznej przyczyny. - W państwowym monitoringu mogą być tylko te stacje, które dają gwarancję uzyskania wyników wysokiej jakości. Stacje te muszą po prostu spełniać określone prawem warunki – stwierdza. I zaraz niemal stawia kropkę nad i. - Musi być do nich dostęp pracowników WIOŚ. Nasi ludzie muszą mieć możliwość przeprowadzenia oględzin stacji – dodaje.
Albo zatem pracownicy Elektrociepłowni Siekierki nie odczytywali prawidłowo wskazań przyrządów pomiarowych, albo nie utrzymywali właściwych warunków pomiaru (nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że latem temperatura w stacji dochodziła do 40-50 stopni, choć przez cały rok powinna wynosić 21 stopni). Czy to są jednak jedyne przyczyny, tego nie wiemy. Elektrociepłownia mogła równie dobrze oszczędzać na wymianie części potrzebnych do prawidłowego pomiaru. Jak powiedział nam pracownik zakładu na Siekierkach, samo utrzymanie stacji kosztuje kilkadziesiąt tysięcy złotych rocznie. Na tym jednak nie koniec. Przedstawiciel elektrociepłowni twierdzi, że w przypadku punktu przy Bernardyńskiej Wodzie należałoby do tego dodać około stu tysięcy złotych na wymianę kontenera, w którym znajdują się przyrządy pomiarowe.
Ożywić niechciane dziecko
Na pytanie, kiedy stacja przy Bernardyńskiej Wodzie zostanie ponownie włączona, urzędnicy odpowiadają wymijająco. – Stacja musi być zgoda z obecnymi wymogami rozporządzenia o lokalizacji mikro i makro stacji. Musi być reprezentatywna dla otoczenia, nie może być przysłonięta drzewami ani innymi barierami, musi zapewniać dostęp dla pracowników WIOŚ – wylicza niektóre wymogi Brodowska z Generalnego Inspektoratu Ochrony Środowiska.
Bardziej stanowczy jest przedstawiciel PGNiG Termika, spółki będącej właścicielem elektrociepłowni Siekierki i stacji pomiarowej przy sadybiańskiej fosie. - Nie potrzebujemy jej. Mamy tylko obowiązek robienia pomiarów z kominów i to robimy – mówi Wiesław Jamiołkowski, kierownik wydziału ochrony środowiska. - Zresztą to nie my o tym decydujemy - polityką monitoringu zajmuje się wojewódzki inspektorat ochrony środowiska – tłumaczy. - Z tego co wiem, stacja nie będzie już uruchomiona w tym miejscu. Podobno mają ją przenieść do Konstancina – zdradza przedstawiciel właściciela stacji.
Lepsza jest symulacja
Niechętni ponownemu włączeniu stacji są również urzędnicy z Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska dla Mazowsza. – Mamy obecnie wystarczającą liczbę stacji pomiarowych w Warszawie – mówi Tomasz Lech. - Ta akurat przy Bernardyńskiej Wodzie nie dałaby nam dodatkowej wiedzy, bo okolice Wisłostrady mamy dobrze przebadane dzięki modelowaniu komputerowemu.
Czyli lepsze są symulacje komputerowe niż rzeczywisty pomiar? – pytamy, zdziwieni. – W tym przypadku tak.
Bardziej stanowcza jest przedstawicielka inspektoratu mazowieckiego. – Nie warto budować nowych, drogich stacji. Wiadomo przecież, że jest źle. Teraz trzeba wreszcie przejść do działania – uważa Ewa Pacholska, naczelnik wydziału monitoringu środowiska w WIOŚ.
Zamiast znowu mierzyć, zacznijmy działać
W przeciwieństwie do WIOŚ, który zajmuje się jedynie pomiarem zanieczyszczeń, od wyznaczania działań naprawczych jest Urząd Marszałkowski Województwa Mazowieckiego. Marta Bonarowska z Departamentu Środowiska tego urzędu zgadza się, że trzeba działać. Nie chce definitywnie potwierdzić, czy urzędnicy będą namawiali sejmik wojewódzki do wprowadzenia w Warszawie zakazu palenia węglem na wzór Krakowa. Zastrzega, że przed takim ruchem potrzebne jest zlecenie dogłębnych analiz i pozyskanie środków – zapewne wspólnie z gminami.
Przedstawicielka urzędu wojewódzkiego zapowiada natomiast, że jeszcze w listopadzie pojawi się aktualizacja planu ochrony powietrza dla aglomeracji warszawskiej, a w niej nowe wytyczne dla gmin. Być może znajdzie się w nich wymiana pieców węglowych.
- Wytyczne będą obligatoryjne – podkreśla Bonarowska. Tyle że pełne wykonanie zaleceń gminy będą miały czas aż do 2024 roku. Na sam dokument też przyjdzie nam poczekać. Po konsultacjach społecznych, które mają być rozpisane pod koniec grudnia, aktualizacja planu ochrony powietrza z uwzględnionymi uwagami powinna wejść w życie dopiero w ostatnich dniach kwietnia 2017.
Jest źle. Jak bardzo?
Zanieczyszczenie powietrza z trudem przebija się do świadomości warszawiaków. Akcje informacyjne, realizowane zimą tego roku przez stowarzyszenie Miasto Jest Nasze i organizację Polski Alarm Smogowy, na krótko podchwyciły media. Nie doprowadziło to jednak do masowych protestów i pikiet mieszkańców.
Tymczasem raporty o jakości powietrza w Polsce w 2015, opublikowane w ostatnich dniach października przez Główny i Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska, nie pozostawiają złudzeń. Praktycznie w całym kraju notuje się kilkukrotne przekroczenie norm zanieczyszczenia pyłami PM10 i przenoszonego z nimi benzopirenu. To bardzo groźne dla zdrowia substancje, które wdychamy, nie widząc ich. Ich występowanie prowadzi nie tylko do wielu chorób układu oddechowego i krążenia, ale wręcz do zgonów.
W okolicach Warszawy największe stężenia szkodliwych substancji spotkać można w Otwocku (aż pięciokrotne przekroczenie norm). W samej Warszawie jest nieco lepiej – bo przekroczenie jest tylko dwukrotne. Podobnie jest na Mokotowie, który w najnowszym raporcie WIOŚ, stał się piątą najbardziej zanieczyszczoną dzielnicą miasta.
Jak w krajowych i wojewódzkich badaniach wypada Sadyba? Kiedy opublikowano poprzednie badania za rok 2014, autorzy raportu wskazywali punktowo, że jednym z najgorszych obszarów miasta pod względem smogu jest ciąg komunikacyjny Wiertnicza-Powsińska. Tym razem raporty urzędów są znacznie mniej szczegółowe. Trudno w nich dostrzec jakiekolwiek konkretne pasy lub centra zanieczyszczeń w mieście.
Bardziej szczegółowe dane dotyczące Sadyby można zdobyć tylko w pomiarach archiwalnych. Dzięki uprzejmości GIOŚ, portal Sadyba24.pl dotarł do danych ze stacji przy Bernardyńskiej Wodzie za lata 2008-2010, kiedy była ona jeszcze uznawana za wiarygodną i wchodziła w skład państwowej sieci monitoringu. Okazuje się, że dopuszczalne normy zanieczyszczenia pyłami PM10 notowano na niej 30 dni w roku 2008, ale aż 54 w 2009 i 57 w 2010. Tymczasem dopuszczalny roczny limit dni z przekroczeniami wynosi 35.
Szczegółowe pomiary dzienne ze stacji na Sadybie pokazują, że w okresie grzewczym (czyli od grudnia do końca marca) stężenie pyłu PM10 w powietrzu bardzo często przekraczało normę dobową. Przy normie dziennej wynoszącej 50 jednostek na metr sześcienny, zdarzały się często dni, gdy stacja przy Bernardyńskiej Wodzie wskazywała 80 jednostek, czasem nawet 180 jednostek. Tak było w latach 2008-2010. Nowszych, oficjalnych i wiarygodnych danych nie ma.