Wczoraj otrzymaliśmy kilkanaście maili od zdenerwowanych mieszkańców starej Sadyby. Wszystkie dotyczyły jednego tematu – gryzącego dymu wydobywającego się z okolicznych domów.
- Właśnie otworzyłem okno, by wywietrzyć sypialnię i jeszcze szybciej je zamknąłem. To, co leci z zewnątrz, aż zatyka!!! Ktoś pali i to na całego. Smród sadzy aż dusi – napisał Olgierd Siewierski.
- W chwili, gdy piszę te słowa, a jest środa g. 18:30, przez uchylone okno mojego pokoju wchodzi gryzący dym z okolicznych domków ogrzewanych piecami. Jest jakimś paradoksem, że dzieje się to niecały kilometr od elektrociepłowni zapewniającej ciepło dużej części miasta stołecznego – komentuje z przekąsem Marcin Giżycki.
Agnieszka Taborska: - U nas od pierwszych chłodniejszych dni i nocy lepiej nie oddychać. Domy ogrzewane węglem (…) zatruwają powietrze powyżej wszelkich norm. Odwiedziły mnie właśnie znajome Francuzki, które pamiętają taki smród z przemysłowych rejonów kraju sprzed pół wieku (tu biegły przerażone z samochodu do klatki, zakrywając usta szalikami).
Od nitki do kłębka – pierwszy zatruwacz
Mieszkańcy najbardziej narzekają na jeden adres. - Pierwszym zatruwaczem jest dom przy Polanickiej – wskazuje palcem Marcin Giżycki. - Mieszkam dwa kroki od tego domu przy ul. Polanickiej. Smród (bo inaczej tego nazwać nie można) również palonego plastiku i zwykłych śmieci na przełomie późnej jesieni/zimy i wiosny jest nie do zniesienia. Uważam za słuszną interwencję w tej sprawie – wtóruje sąsiadowi inna mieszkanka Sadyby, Daria Pawlewska.
- Właściwie to nie Polanicka, ale Morszyńska 27. Kamienica z centralną kotłownią na węgiel – potwierdza trafność typowania Dariusz Bieda z ZGN Mokotów. - W 100 procentach należy do miasta. Takich 100-procentowych budynków mamy pod swoją pieczą na Mokotowie 96, ale na Sadybie tylko ten jeden – dodaje.
Procent własności okazuje się mieć zasadnicze znaczenie dla możliwości usunięcia źródła lokalnych zanieczyszczeń. - W przypadku domów ze 100-procentowym udziałem miasta, z zasady likwidujemy centralne kotłownie, a następnie podłączamy budynki do miejskiej sieci ciepłowniczej – twierdzi Bieda.
Po kilkunastu minutach urzędnik ZGN wraca z nową wiadomością. Okazuje się, że dom przy Morszyńskiej 27 jest wyjątkiem. – Sprawdziłem. Ta nieruchomość jest przeznaczona do sprzedaży. Do wykwaterowania pozostało jeszcze sześć lokali z dwunastu, jakie w niej były. Byłoby nieracjonalne, gdyby dzielnica inwestowała w wymianę pieca i nowe przyłącza teraz, kiedy perspektywa zmiany właściciela jest tak bliska – tłumaczy Bieda.
Dom przy Morszyńskiej pozostanie więc zapewne „pierwszym zatruwaczem” Sadyby jeszcze przez jakiś czas. Co najmniej przez rok. Nie ma go bowiem na liście nieruchomości gminnych, które dzielnica Mokotów chce sprzedać w przyszłym roku i które wpisała po stronie przychodów do właśnie uchwalonego projektu budżetu na 2017.
Takich domów jest więcej. Ale ile?
Dom przy Morszyńskiej stał się celem ataku mieszkańców Sadyby, ale nie jest jedynym, który truje w okolicy. - Jest to dom najbardziej zatruwający powietrze nam, mieszkańcom bliskiej okolicy, ale takich domów jest oczywiście znacznie więcej - przyznaje jedna z protestujących, Agnieszka Taborska.
– Wystarczy przejść się po naszej części Sadyby, tzn. od Powsińskiej po stronie od Wisły (…). Przeszłam się niedawno wpierw Jeziorną, a potem mniejszymi uliczkami do Wilanowa: powietrze “pachnie” toksycznie, strasznie (nie polecam takiego spaceru bez maseczki). Większość domów jest już oczywiście odremontowana, ale wystarcza jeden stary, biedny, węglowy, by zasmrodzić całą okolicę – mówi oburzona mieszkanka Sadyby.
Dokładnych danych o liczbie domów ogrzewanych w Warszawie paliwem stałym nie ma – przyznaje Czesław Piechociński, naczelnik wydziału energetyki miejskiej w miejskim biurze infrastruktury. – Mamy jedynie szacunki na podstawie danych geodezyjnych o tym, ile domów jest podłączonych do sieci gazowej i ile do ciepłowniczej – przyjmujemy, że reszta jest ogrzewana na paliwo stałe lub gaz płynny. Szczegółowy wykaz, przygotowany we współpracy z Dalkią i PGNiG Termika, ma Biuro Polityki Lokalowej – mówi.
Naczelnik Zbigniew Zalewski ze wspomnianego biura jest bardzo konkretny. – Według stanu na luty 2015, na całym Mokotowie kotłownie węglowe działają w 37 lokalach, których miasto jest jedynym właścicielem i w 9 lokalach, w których miasto jest współwłaścicielem jako jeden z członków wspólnoty mieszkaniowej – podaje Zalewski.
Ile z tych lokali leży na Sadybie? Nikt tego nie policzył. Wyrywkowo pytamy o kilka ulic. Okrężna? – Nic – mówi przedstawiciel Biura Polityki Lokalowej i Rewitalizacji. To może Orężna? – Tak, tu mamy trzy adresy – paliwem stałym ogrzewany jest jeden lokal mieszkaniowy przy Orężnej 1, podobnie przy Orężnej 7a, oraz jeden lokal użytkowy przy Orężnej 7 – wymienia urzędnik. Aby niczego nie pomylić, Zalewski proponuje, aby wystąpić o pełny wykaz lokali ogrzewanych paliwem stałym do jego biura. Do momentu publikacji, wykazu nie otrzymaliśmy.
Czy to w ogóle legalne?
Oburzeni mieszkańcy Sadyby są gotowi interweniować. Pomocy szukają najpierw w straży miejskiej. - Musimy spowodować, żeby straż miejska sprawdziła, czym palą nasi sąsiedzi – apeluje Marcin Giżycki. - Straż miejska ma teraz możliwości dawania słonych mandatów za palenie byle czym i może nawet pobierać popiół do analizy. W Łodzi, Trójmieście i wielu innych miastach robią to na pewno, ale w Warszawie zdaje się też coś się ruszyło – wyjaśnia.
Rzeczniczka straży miejskiej w Warszawie nie ma dobrych wieści. - Palenie węglem nie jest póki co w Warszawie zabronione – mówi Monika Niżniak. - Kontrolować możemy tylko to, czy nie są spalane odpady, czyli potocznie śmieci. Jeśli to stwierdzimy, możemy zastosować upomnienie, wystawić mandat karny do 500 złotych, albo wystawić wniosek o ukaranie do sądu – dodaje.
Miejscy strażnicy działają w nowym zakresie dopiero od kwietnia tego roku, kiedy powołany został specjalny wydział do spraw jakości powietrza. Od tego czasu stwierdzili dwa tysiące przypadków spalania odpadów (głównie w lokalach, ale nie tylko) i wyciągnęli konsekwencje wobec 300 osób. Jak twierdzi ich rzeczniczka, strażnicy mają uprawnienia, by wchodzić do domu w celu przeprowadzenia kontroli. Wygląda jednak na to, że gorzej jest ze sprzętem. – Właśnie jesteśmy w trakcie realizacji przetargu na dostawę pięciu samochodów ze specjalistycznym sprzętem do wykrywania związków znajdujących się w powietrzu – przyznaje Monika Niżniak.
Zakazu nie ma, ale … jest
- Faktycznie w Warszawie można nadal palić węglem, bo zakazu nie ma. Ale jest wyjątek – gdy dany teren Warszawy jest objęty planem miejscowym, który zakazuje korzystania z paliw stałych - mówi anonimowy pracownik Wydziału Ochrony Środowiska na Mokotowie. Tak jest w Mieście Ogrodzie Sadyba, potocznie zwanym starą Sadybą. Tyle że zakaz nie obowiązuje wstecz, a jedynie w stosunku do nowych inwestycji, w tym do modernizacji obecnych pieców i kotłów.
Jak potwierdziliśmy w mokotowskim wydziale architektury, znaczna ingerencja właściciela domu na starej Sadybie w istniejący obecnie system grzewczy wymaga co najmniej zgłoszenia albo pozwolenia na budowę do wydziału architektury na Mokotowie, a to wiąże się z koniecznością uzyskania od urzędników zgody (w tym tzw. cichej zgody) na dokonanie zmian. Jeśli w dokumentach przedkładanych urzędowi pojawi się pomysł wstawienia pieca na węgiel albo inne stałe paliwo, urzędnicy zgody nie wydadzą. Marna to jednak pociecha dla obecnych mieszkańców Sadyby. Trudno bowiem oczekiwać, że ktokolwiek na tym osiedlu będzie chciał dokonać kosztownych przeróbek, by zainstalować tani, ale uciążliwy w obsłudze piec na węgiel.
To może być bomba!
- Pozostaje nam jedynie perswadować właścicielom posesji, by przeszli na bardziej ekologiczne piece i paliwa – proponuje Hanna Brzozowska, naczelniczka z wydziału ochrony środowiska na Mokotowie.
Skuteczniej od perswazji może zadziałać nowe narzędzie, które stołeczni urzędnicy dopiero szykują do wprowadzenia. Katarzyna Banaszak z Biura Ochrony Środowiska w stołecznym ratuszu podaje szczegóły: – Chcemy od nowego roku wprowadzić dotacje do wymiany pieców węglowych. Będzie to pierwszy taki program w Warszawie. Maksymalnie będzie można uzyskać zwrot do 75% kosztów inwestycji, ale nie więcej niż 7,5 tysiąca złotych – zapowiada Banaszak.
- Program będzie przeznaczony dla osób indywidualnych, ale też innych podmiotów – mówi przedstawicielka ratusza. Dopytana przez nas, potwierdza, że inne podmioty oznaczają również wspólnoty mieszkaniowe i jednostki miejskie zarządzające gminnymi zasobami mieszkaniowymi.
Banaszak zaznacza jednak, że aby otrzymać zwrot poniesionych wydatków, inwestor będzie musiał ściśle trzymać się kolejnych kroków procedury – złożyć wniosek, uzyskać zgody, a dopiero potem kupić nową instalację. Zwrot ma otrzymać dopiero po zamontowaniu nowego urządzenia i podłączeniu do sieci. – Procedura powinna trwać najwyżej kilka tygodni – obiecuje Banaszak. – Nie chcemy iść śladem innych programów dotacyjnych, w których proceduje się wnioski dopiero kiedy uzbiera się ich odpowiednia liczba. My chcemy przepuszczać przez procedurę każdy wniosek zaraz po jego otrzymaniu – wyjaśnia.
Z wnioskami trzeba będzie się pospieszyć. Wprawdzie Biuro Ochrony Środowiska nie ma jeszcze wszystkich zgód i opinii z miejskich jednostek, ale liczy, że program dotacyjny zostanie uchwalony przez Radę Warszawy jeszcze w grudniu tego roku. Pierwsze wnioski o dotacje będzie można składać już w styczniu 2017. Nabór będzie wyjątkowo krótki – do 31 marca 2017.
Czy po tym terminie szansa na dotację przepadnie bezpowrotnie? - Nie, nabory mają być prowadzone cyklicznie, co roku między 1 września a 31 marca – uspokaja przedstawicielka Biura Ochrony Środowiska. - W tym roku wyjątkowo, ze względu na rozpoczęcie programu w połowie tego cyklu, pierwszy nabór będzie krótszy. Jeśli jednak ktoś nie zdąży złożyć wniosku od stycznia do końca marca przyszłego roku, to musi odczekać kilka miesięcy i zrobić to od września 2017 – mówi Banaszak.
Nie ma co liczyć na szybki efekt
Atrakcyjna oferta ratusza przyspieszy zapewne postępującą wymianę pieców na ekologiczne w tych domach na Sadybie, które w całości należą do miasta. Ale ich jest mniejszość. Większość gminnych zasobów lokalowych na tym zabytkowym osiedlu stanowią domy komunalne zarządzane przez wspólnoty mieszkaniowe. Przedstawiciel ZGN Mokotów przestrzega, by nie robić sobie zbytnich nadziei.
Dariusz Bieda tłumaczy: - Na wymianę instalacji w domach wspólnotowych raczej nie ma szans. Tam decyduje wspólnota. Nawet jeśli miasto ma większość udziałów w takiej nieruchomości, to i tak jeden właściciel ma tylko jeden głos. Tak dopuszcza ustawa. W efekcie my jako udziałowiec większościowy jesteśmy często przegłosowywani przez udziałowców mniejszościowych. I tak zapewne będzie i w tej sprawie. Przecież każda inwestycja kosztuje – nawet dotacja nie pokryje wszystkich kosztów związanych z wymianą pieca, resztę musieliby pokryć właściciele lokali. Trudno realnie liczyć na ich zgodne działanie przy uchwalaniu kosztownej inwestycji i na późniejsze dotrzymanie zobowiązań finansowych.
Czy Zakład Gospodarowania Nieruchomościami będzie przynajmniej rekomendował swoim wspólnotom mieszkaniowym na Sadybie wymianę pieców z miejską dotacją? - To nie ZGN jest stroną. Każda wspólnota ma swojego pełnomocnika z ramienia miasta i to on jest reprezentowany we wspólnotach. Ale czy wyjdzie z taką propozycją, to już zależy od decyzji jego zwierzchnika, burmistrza Mokotowa. To wykracza bowiem poza zwykłe zarządzanie nieruchomością. To inwestycja, którą trzeba przewidzieć w dzielnicowym budżecie – mówi przedstawiciel ZGN Mokotów.
Chcemy zakazu palenia węglem w całym mieście!
Mieszkańcy starej Sadyby chcą zlikwidować problem rakotwórczego powietrza w swojej okolicy, ale widzą, że jego rozwiązanie wymaga również działań na poziomie całego miasta.
Agnieszka Taborska: - Jako mieszkańcy najbardziej może w Warszawie zatruwanej dzielnicy powinniśmy się zastanowić nad sposobami rozpoczęcia akcji, która zmusi władze do podjęcia ogólnych decyzji na wzór Krakowa. Bo wymiana toksycznych pieców na Sadybie oczywiście pomoże, ale dalej będziemy zaczadzani spalinami dochodzącymi z zaniedbanych domków na Zawadach.
Marcin Giżycki wtóruje: - Sadyba stanowi jeden z rzadkich niebezpiecznych adresów. Trzeba jednak zacząć działać, zanim my i wychowujące się tu dzieci zachorują na raka płuc. Tym bardziej, że wdychamy tę truciznę o krok od elektrociepłowni!
Co proponuje pan Marcin? - Potrzebna jest akcja na większą skalę, żeby doprowadzić do uchwały takiej, jaką ma Kraków. Kraków ma czas do końca przyszłego roku na pozbycie się węglowych pieców. (…) Powinniśmy interweniować w dzielnicy i ratuszu, domagając się, żeby domy komunalne były albo podłączone do ciepłowni, albo miały wymienione piece.
Giżycki widzi również potrzebę wprowadzenia rozwiązań systemowych dla całego miasta. - W dalszej perspektywie powinniśmy wspierać moralnie i czynem działania PAS (Polski Alarm Smogowy – red.) na rzecz wprowadzenia przepisów regulujących emisję szkodliwych dla środowiska i zdrowia substancji (podobno samorząd mazowiecki pracuje nad takimi przepisami) – mówi mieszkaniec starej Sadyby. - Mamy wielu przyjaciół wśród krakowskich działaczy na rzecz walki z piecami (artystów i intelektualistów) i ich starania jednak zaczęły przynosić rezultaty. Więc można coś zrobić, jeśli działa się grupowo – zachęca jeden z oburzonych.
O co tyle hałasu
Marcin Giżycki, mieszkaniec Sadyby, streszcza zagrożenie kilkoma zdaniami: - Polska ma najwyższy stopień zanieczyszczenia powietrza w Europie. Co roku z tego powodu umiera ok. 45 tys. ludzi. Jak wykazują badania znane Ministerstwu Zdrowia, ilość zgonów i przypadków hospitalizowania zwiększa się w dniach, w których stężenie zanieczyszczeń osiąga najwyższy stopień.
Najbardziej niebezpieczne dla zdrowia ludzi są przenoszone w powietrzu związki, które są tak małe, że są w stanie przedostać się do krwi człowieka, przyczyniając się do rozwoju chorób układu oddechowego i serca, oraz powstania nowotworów.
- Związki te są zwykle emitowane na wysokości kilku - kilkunastu metrów, czyli na poziomie dostępnym dla zwykłego człowieka (stąd używany często zwrot „niska emisja”) – tłumaczy Hanna Brzozowska z Wydziału Ochrony Środowiska w dzielnicy Mokotów. - Elektrociepłownia Siekierki nie ma już takiego wpływu na wdychanie tych rakotwórczych substancji, ponieważ pyły roznoszone są na bardzo dużych wysokościach, poza bezpośrednim zasięgiem ludzi – dodaje.
Rakotwórcze związki, które stanowią najpopularniejszy wskaźnik zanieczyszczenia powietrza, to pyły zawieszone PM10 i PM2,5. Jak wykazała Roczna Ocena Jakości Powietrza na Mazowszu za 2014 rok, opublikowana przez Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska,stara Sadyba i sąsiadujący z nią Wilanów należały do obszarów o największym stężeniu tych substancji w Warszawie. Jak przyznała Krystyna Barańska z WIOŚ, najgorsze wyniki na Mazowszu zanotowano tego roku w Wilanowie, ale przekroczenia normy dla pyłów PM10 występowały tylko wzdłuż bardzo ruchliwej trasy wylotowej Powsińska, Wiertnicza, Przyczółkowa. Powsińska jest główną ulicą przelotową przez starą Sadybę.
Jak duże były to przekroczenia? W 2014 Mokotów przekroczył roczną normę emisji pyłu PM10, wynoszącą 50 jednostek na m3, prawie trzykrotnie. Zamiast maksymalnie 35 dni z przekroczeniem normy, w ciągu 2014 mieliśmy na Mokotowie 90 takich dni.
W poprzednim roku – 2013 – chmura niewidocznych dla oka pyłów PM10 unosząca się nad Sadybą – należała do najbardziej intensywnych w Warszawie. Na mapce, którą zamieściliśmy w artykule z września 2014, widać dużą plamę PM10 między Powsińską i Sobieskiego. Oznaczona była ostrym kolorem różowym – oznacza on najwyższy stopień na skali stężenia: aż 40-45 jednostek na metr sześcienny (norma roczna wynosi 40 jednostek). Równie ekstremalne centra pyłu PM10 notowano w 2013 roku tylko w kilku punktach Warszawy: w Ursusie, centralnej Woli, w Śródmieściu, oraz na styku Żoliborza, Pragi Północ i Białołęki.
.
Wcześniejsze artykuły na temat zanieczyszczenia powietrza na Sadybie w Sadyba24.pl:
http://sadyba24.pl/component/k2/item/612-czarne-chmury-na-sadyb%C4%85
http://sadyba24.pl/component/k2/item/484-stara-sadyba-wolna-od-truj%C4%85cego-powietrza