Książkę „Tara” trudno jest kupić (wydana została w 2011 roku w niszowym wydawnictwie Bogdana Zdanowicza w Krakowie, bez ogólnopolskiej dystrybucji), dlatego poniżej przedstawiamy wybrane fragmenty. Może ktoś ze starszych Sadybian pociągnie i rozwinie poruszane wątki?
„Ja miałam własny ogródek, mieszkaliśmy na plecach tefałenu, a właściwie to oni byliby na naszych plecach, gdyby wtedy istnieli. Nieopodal figury świętego Nepomucena, patrona dobrej spowiedzi i penitentów (ciekawe, czy wie o tym?) stał trzy domy: Pyzlów, którzy mieli sklepik spożywczy w centrum Sadyby, dom moich dziadków i ten najelegantszy – państwa Pełczyńskich.
(…) Za domem, w kierunku Siekierek, rozciągały się pola i łąki, krowy podchodziły i podżerały nasz żywopłot. (…) Pamiętasz drzewa na Sadybie? Wysokie klony i wierzby, były już wtedy wielkie, grube i piękne. Właziły na nie koty i nie mogły potem zejść. A ulica była brukowana i terkotały po niej wozy drabiniaste. Biegało się „na drugą stronę”. Tam mieszkało więcej dzieci i bawiliśmy się w Pancernych. Byłam oczywiście Marusią, a każdy chłopieć chciał być Jankiem. Mały Pyzel uczył mnie przeklinać, co mojego dziadka doprowadzało do ataków śmiechu.
Potem poszerzyli ulicę, pościnali drzewa, wyasfaltowali jezdnię, puścili autobusy, skończyło się dzieciństwo. Został tylko zapach maciejki, bzu i akacji, oszałamiający zapach wakacji.”