Od kilku lat Sadybianie tłumnie uczestniczą w potańcówkach w stylu lat 30., które odbywają się na Skwerze Starszych Panów. Niewielu jednak wie, że są one mocno zakorzenione w lokalnej tradycji. O ich odpowiedniku w latach 40.-60. – zwanym Dechami - opowiadał zmarły w 2019 roku Kazimierz Wijata.
Od kilku lat mieszkańcy starej Sadyby tłumnie przychodzą na Skwer Starszych Panów, by w jeden czerwcowy wieczór potańczyć do muzyki z lat 30. Na scenie gra orkiestra, a na parkiecie i pod nim, na eleganckim chodniku z kostki granitowej, w świetle gazowych latarni, pląsają pary przebrane w stylowe stroje z epoki. Niewielu sadybian jednak wie, że te współczesne potańcówki mają swoją długą tradycję na starej Sadybie. Opowiedział nam o niej Kazimierz Wijata, długoletni mieszkaniec osiedla.
Pierwsze dechy u Szczubełka
Mamy koniec lat 40. ubiegłego wieku. W Parku Szczubełka tuż przy tzw. „Bloku”, czyli domu Spółdzielni Oficerskiej na rogu Powsińskiej i Morszyńskiej, lokalne władze właśnie wybudowały drewnianą scenę i parkiet. Miejsce to od razu zostaje ochrzczone i nikt nie mówi o nim inaczej jak - „Dechy”. Dlaczego? Odpowiedź rodzi się sama. Scena wybudowana była z desek na podwyższeniu, a parkiet do tańca stanowiły również deski, tylko ułożone na ziemi. Dla miejscowej dziatwy scena, a właściwie jej spód staje się ulubionym miejscem przesiadywania. Tu można było ukryć się przed wzrokiem starszych, a jednocześnie był to doskonały punkt do obserwacji tego, co działo się na scenie i parkiecie.
Działo się wiele. Na Dechach odbywały się imprezy z okazji różnych świąt państwowych (takich jak 1 maja czy 22 lipca). Scenariusz był zawsze taki sam - najpierw występowali artyści scen warszawskich, potem odbywała się zabawa taneczna. W takiej formie Dechy w Parku Szczubełka funkcjonowały raptem kilka lat.
Przeprowadzka
Następuje kilkuletnia przerwa i dopiero po wybudowaniu Domu Kultury (domek obecnie znany jako WOPR-ówka) w połowie lat 50. następuje przeprowadzka nad Jeziorko Czerniakowskie. Tu Dechy odżyły, więcej - nabrały nowego blasku. Oprócz kontynuacji programu z Parku Szczubełka – który, nazwijmy to, miał galowy charakter - są organizowane i zwykłe ludowe zabawy. W takich dniach nie było już monologów, skeczy czy arii. Była za to orkiestra Wojsk Ochrony Pogranicza (WOP – nieistniejąca jednostka ze św. Bonifacego) i były tańce.
Zaczynało się wszystko od części otwartej, czyli występów dla publiczności, po czym zapełniał się parkiet. W odróżnieniu od bezpłatnych imprez okolicznościowych, na które w całości wstęp był wolny, tu na tańce można było wejść dopiero po wykupieniu biletu. Najlepsze zabawy na Dechach odbywały się w wiosenne i letnie dni, na koniec tygodnia pracy.
Presley z obwarzankami
Podczas tych oficjalnych zabaw jak i tych ludowych występowali oprócz zawodowców różni artyści amatorzy. Jednym z nich był Pan Rysio, zwany - „Presley”. Śpiewał on przy akompaniamencie gitary piosenki Elvisa Presleya oraz innych wykonawców zachodnich.
"Rysio Presley" był znany w Warszawie, bywał chyba na wszystkich estradach w mieście, wszędzie, gdzie coś się działo. Śpiewał m.in. na Bielanach, Powiślu i w Powsinie. To był młody człowiek, około 25-30-letni, zawsze otoczony sporą grupą sympatyków.
Był dla nas przeciwwagą dla propagandy ze sceny. Z okazji 1 maja ktoś zawsze musiał przecież wygłosić "mowę". Prelegenci wiedzieli, że muszą mówić "krótko i węzłowato", bo ludzie czekają na artystów - a byli wśród nich tak znakomici i bardzo wówczas znani jak Hanka Bielicka, Adolf Dymsza, czy Wacław Jankowski. Jeśli jednak oficjalna przemowa przeciągała się, ludzie - nie czekając na jej koniec – szukali wzrokiem "Rysia Presleya”. Ten siedział wtedy na trawie koło Jeziorka, akompaniując sobie na gitarze. Krótko po pierwszych taktach niemal cała widownia przenosiła się w jego okolice. Każdy chciał posłuchać modnych wtedy piosenek, których w radiu nie "puszczali". Nie zawsze jednak „Presley” śpiewał nad brzegiem Jeziorka. Bywało, że dostawał również możliwość występowania na głównej scenie. Działo się to jednak dopiero pod koniec programu, po występach znanych artystów.
Nie można nie wspomnieć też o sprzedaży obnośnej, która była obecna nad Jeziorkiem. Było to związane z plażą jak i samymi Dechami. Często kręcili się tu różni handlarze oferujący lody czy obwarzanki, które były wtedy największym przysmakiem i to nie tylko dla dziatwy.
Wszystko ma jednak swój koniec. Dom Kultury stoi nad Jeziorkiem do dzisiaj, nie ma jednak swojego właściciela. Dechy zaś zniknęły gdzieś w połowie lat 60., zostawiając po sobie tylko wspomnienia. Jedynym materialnym śladem tamtych dni jest zdjęcie, które zachowało się w archiwum klubu sportowego Delta Warszawa, mieszczącego się po sąsiedzku od Domu Kultury. Na zdjęciu z 1959 roku widać ludową zabawę na Dechach przy ulicy Jeziornej.
Dopowiedz historię
Tyle wspomnień Kazimierza Wijaty. Ponieważ wiemy, że pamięć po latach lubi płatać figle, zachęcamy do kontaktu osoby, które mogą wnieść coś nowego do naszej historii. Czekamy na informacje pod adresem Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript..
Wspomnienia Kazimierza Wijaty, zmarłego w 2019 roku mieszkańca starej Sadyby i działacza Delty Warszawa, spisał i opracował Andrzej Trzeciakowski, prezes klubu sportowego znad Jeziorka Czerniakowskiego, entuzjasta starej Warszawy. Dziękujemy obu panom za opowiedzenie tej historii. Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji. Oryginalny tekst ukazał się w marcu 2016.