Ta historia rozwijała się powoli przez 30 lat, aż jednego dnia nagle i niespodziewanie przyspieszyła, na trwałe zmieniając życie dwójki ludzi. Katarzyna i Nono Dragoviciowie sprowadzili się do domu przy Klarysewskiej 55 na Sadybie w połowie lat 90. Przez 30 lat wychodząc z domu do pracy, wracając do niego wieczorem, czy odprowadzając dzieci do szkoły codziennie przechodzili obok pamiątkowej płyty ustawionej tuż przy ich ogrodzeniu. Na kamiennym pomniku widniał suchy napis: „Tu w dniu 30 września 1944 roku hitlerowcy rozstrzelali 30 Polaków”. Pionierka branży reklamowej i wzięty reżyser nie zwracali na ten pomnik specjalnej uwagi. Co najwyżej co jakiś czas dzwonili do straży miejskiej, by zaalarmować ją, że otoczenie miejsca pamięci kolejny raz zostało rozjechane parkującymi na trawniku samochodami.
Pewnego popołudnia przed dwoma laty pani Kasia otworzyła komputer, by w internecie znaleźć informacje o ich domu z lat 30. Właśnie z mężem przygotowywali się do gruntownego remontu i chcieli dowiedzieć się o tym, jak wyglądał przed wojną, jakie były podziały pomieszczeń, jaka była bryła, elewacja, otoczenie. I kto tu mieszkał. W trakcie przeglądania Internetu Sadybianka natknęła się na stronę Instytutu Pileckiego. A na niej na wspomnienia ludzi, którzy przeżyli Powstanie Warszawskie na Sadybie i jeszcze w 1946 roku zeznawali o zbrodniach, których doświadczyli przed Główną Komisją Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce. Świadectwo za świadectwem ludzie wskazywali na jeden dom, w którym przeżyli koszmar. To był jej dom.
Z relacji ocalałych wynikało, że tragedia, którą upamiętnia pomnik, zdarzyła się nie przy ulicy, jak sugerował napis, ale na terenie posesji przy Klarysewskiej 55. Był 2 września 1944 roku. Po dwóch dniach silnych bombardowań i ostrzeliwania Sadyby, obrońcy osiedla wiedzieli, że już tylko godziny dzielą ich od upadku powstania. Wokół płonęły domy, kolejne ulice opróżniano z mieszkańców, kilka tysięcy osób prowadzono do fortu. Wszystko wskazywało na to, że ludność cywilna osiedla podzieli los dowództwa powstańców, które chwilę wcześniej zginęło pod gradem bomb w forcie przy Powsińskiej. Powstańcy chcąc uchronić mieszkańców zachodniej części osiedla przed niechybną śmiercią, poradzili im, by ukryli się w piwnicach pobliskich domów. Wskazali im w tym celu kilka obiektów – m.in. przy Podhalańskiej 23 (obecnie Orężna), Chochołowskiej 12 i Klarysewskiej 55.
Jak później wysnuto ze świadectw ocalałych, w tym ostatnim domu schroniły się 44 osoby. Stłoczeni, mieszkańcy czekali tam przez wiele godzin w ciemności i ciszy w kilku małych pomieszczeniach piwnicznych. - Profesor akademii sztuk pięknych, działacz społeczno-polityczny, lekarz, matki z dziećmi – wylicza pani Kasia. Hitlerowcy jednak nadeszli. Otworzyli piwnice domu przy Klarysewskiej 55 i wrzucili do nich granaty. Te ogłuszyły i pokaleczyły mieszkańców. Nikt jednak nie zginął. Po chwili hitlerowcy kazali wszystkim ocalałym wyjść przed dom. Posłuchali się ich wszyscy oprócz dwóch matek z dziećmi. Te schowały się głęboko w skrytce na ziemniaki pod schodami. Miejsce w kryjówce ustąpił im jeden z mieszkańców, działacz ludowy i zastępca przewodniczącego konspiracyjnej Rady Jedności Narodowej, Józef Grudziński.
Co dokładnie wydarzyło się przy Klarysewskiej 55? Właściciele opowiedzą 2 października
- Z 44 osób ocalało sześć, o których wiemy. To z ich relacji dowiedzieliśmy się ze szczegółami, jak przebiegły dramatyczne chwile 2 września – mówi pani Kasia.
Historią tego, co się stało ponad 70 lat temu w ich domu, Kasia i Nono Dragovic chcą podzielić się z mieszkańcami Sadyby 2 października od 19.00 wieczorem. To data nieprzypadkowa - dzień przed rocznicą zakończenia Powstania Warszawskiego. Goście performance’u będą mogli poczuć atmosferę tamtych dramatycznych chwil. Po schodach zejdą do pogrążonej w półmroku piwnicy, gdzie do dziś widać na ścianach gołe czerwone cegły z osmalonymi mazami. Z głośników usłyszą opowieści ocalałych mieszkańców, czytane przez studentów szkoły teatralnej. W historię wprowadzi ich głos znanego polskiego aktora teatralnego, filmowego i telewizyjnego, Jerzego Zelnika.
Gospodarze domu wymyślili i przygotowali performance własnymi siłami. Pomysłem zarazili też innych. - Pomagali nam społecznie Jacek Bąk, właściciel studia dźwiękowego i jednocześnie prezes Fundacji Caecilianum, pan Erazm Domański, kierownik Muzeum Polskiej Techniki Wojskowej, Jerzy Zelnik, Tomasz Trepka, Tomasz Karasiński z grupy rekonstrukcyjnej Zgrupowanie Radosław, znajdująca się po sąsiedzku firma Azaf, zajmująca się wynajmem sprzętu filmowego, studenci szkoły teatralnej – wylicza pani Kasia. I dodaje: - W podjęciu decyzji o upamiętnieniu dramatycznego wydarzenia sprzed 70 lat pomogła nam rozmowa z Józkiem Dutkiewiczem, który też znał tę historię i też zastanawiał się nad jakimś jej zachowaniem.
To zupełnie nas zmieniło
Dla Dragoviciów wieczór poświęcony wydarzeniom z 1944 roku będzie zwieńczeniem długiej drogi, pełnej trudnych emocji. – Uświadomienie sobie tego, co się właściwie tutaj wydarzyło, zabrało mi kilka lat. Dochodziło to do mnie powoli – przyznaje pani Kasia. I tłumaczy: – Jak słyszysz, że gdzieś tam zginęło ileś ludzi, to współczujesz im, ale to dla ciebie tylko liczby. A jak się czegoś o nich dowiesz, to już przestają być liczbami, tylko stają się czyimś synem, ojcem. Dowiadujesz się, kim byli z nazwiska, z zawodu, z numeru domu, poznajesz ich bliżej. To wszystko razem, już tak skonkretyzowane, zupełnie zmieniło nasz sposób myślenia o tym wydarzeniu. W pewnym momencie irracjonalnie zaczęłam czuć, jakbym chodziła po pomniku, po grobach.
Małżeństwo z Sadyby ma szczytny cel, ale też poważne obawy. - Tym spotkaniem na początku października chcemy po raz pierwszy pokazać prawdziwą historię tego miejsca. Ożywić suche liczby. Połączyć pokolenia dawnej i obecnej Sadyby. Mamy nadzieję, że ten wieczór nie zostanie odebrany jako próba epatowania śmiercią czy straszenia dzieci, bo i taką uwagę słyszałam – mówi pani Kasia.
Mąż pani Kasi, Nono Dragovic, jest jednak dobrej myśli. - Mogę tylko żałować, że zdecydowaliśmy się na zorganizowanie tego wydarzenia dopiero teraz – mówi. - Tej chwili nie doczekała bowiem jedna z sześciu ocalałych, Kamilla Aszkołajtis, która wiele lat mieszkała przy Chochołowskiej. Jak dowiedzieliśmy się niedawno od jej prawnuczka, zmarła zaledwie kilka lat temu – wyjaśnia współorganizator wspomnieniowego wieczoru na Sadybie.
Historia, która się nie kończy
W masowych egzekucjach popełnionych przez Niemców w domach przy Podhalańskiej (Orężnej), Chochołowskiej i Klarysewskiej 2 lub 3 września 1944 roku zginęło co najmniej 80 mieszkańców Sadyby. Takie dane podają Maja Motyl i Stanisław Rutkowski w książce „Powstanie Warszawskie – rejestr miejsc i faktów zbrodni”. Na takie dane powołuje się również Wikipedia opisując Pacyfikację Sadyby w 1944 roku.
Mimo ponad 70 lat, jakie minęły od Powstania Warszawskiego, historia zbrodni na Sadybie do dziś nie została jednak wyjaśniona. Niepewne są zarówno liczby poległych jak i daty egzekucji. Podana wyżej liczba ofiar też jest niepewna, wydaje się zaniżona. Tylko w jednym z trzech miejsc zbrodni na Sadybie, przy Orężnej 21 (wtedy przypuszczalnie Podhalańskiej 25), tablica pamięci informuje o rozstrzelaniu tam 83 osób, czyli o większej licznie ofiar niż łączna liczba poległych z trzech lokalizacji, podana w książce. (Autorzy wspominanej książki piszą z kolei tylko o 35 rozstrzelanych przy Podhalańskiej 25.).
Mylone są też daty. Tablica przy Podhalańskiej 21 długo jako datę zbrodni podawała 2 sierpnia 1944 roku. Dopiero po interwencji ocalałej z Powstania Anny Grzelczak, w styczniu 2013 roku Zarząd Dzielnicy Mokotów zlecił sprostowanie pomyłki i zamienienie sierpnia na wrzesień (https://www.sadyba24.pl/jcontentxmipsum-potenti-leo-malesuada-amet-sociis-nascetur-variusxm/item/191-dlutem-wyprostowali-historie). Podobnej zmiany domaga się tablica pamięci przy Klarysewskiej 55. Podaje ona, że masowa egzekucja miała tu miejsce 30 września 1944 roku. Z relacji świadków, które zebrał Instytut Pileckiego, wynika jednak, że rozstrzeliwanie miało tu miejsce niemal miesiąc wcześniej, 2 lub 3 września 1944.