Fort tętnił życiem. Intendentura nie próżnowała. Od razu uruchomiono warsztat rusznikarski, ruszyła produkcja butelek samozapalających i granatów.
Powstańcy i jeńcy pedałują na forcie
Przystąpiono do zorganizowania nasłuchu radiowego. Zajął się tym jeden z kolegów Antka, Ryszard Zienkiewicz, nazywany Rynciem. Ponieważ energii elektrycznej nie było już na Sadybie od 3 sierpnia, początkowo zasilano aparaty radiowe prądem z baterii i akumulatorów, ale później Ryncio wpadł na bardziej oryginalny pomysł. Na specjalnych stojakach ustawił rowery z dynamami do reflektorów i kolejno na zmianę kilku powstańców pedałowało w miejscu, zasilając w ten sposób prądem aparaty radiowe. Potem użyto do pedałowania niemieckich jeńców.
Zabrano się też do zorganizowania zaopatrzenia — uruchomiono piekarnię i kuchnię polową. Jeden z mieszkańców Sadyby cały zacier bimbrowni przekazał do użytku powstańczej piekarni.
Szkoła nie wystarczy. Kolejny szpital - w bloku u generałowej Branickiej
W bloku panował też niezwykły ruch. Pospiesznie organizowano szpital polowy, ponieważ drewniany budynek szkolny w razie ewentualnego ostrzału artyleryjskiego czy bombardowania lotniczego nie dawał absolutnie żadnego zabezpieczenia. Zaczątkiem szpitala w bloku stało się mieszkanie generałowej Branickiej. W narożnym pokoju od podwórka urządzono salę operacyjną, ponieważ ta strona bloku była zasłonięta od północy budynkami ulicy Okrężnej, od zachodu skrzydłem bloku, a od wschodu mieszkaniem Wacława Rogowicza, zresztą z tej strony, od Wisły, atak artyleryjski był najmniej spodziewany.
W miarę rozwoju wypadków, proporcjonalnie do natężenia niemieckiego ataku na Sadybę, rannych do szpitala przybywało coraz więcej, tak że zapełnili nie tylko mieszkanie generałowej, lecz również Rogowicza, a następnie wszystkie mieszkania parterowe w całym bloku. Pod koniec sierpnia ranni leżeli już w mieszkaniach pierwszego piętra.
Rozpacz bratobójcy
Nasi zdobyli dwa samochody — jeden ciężarowy i jeden osobowy. (…) Przy zdobywaniu aut zdarzył się tragiczny wypadek. Jeden z powstańców zauważył leżącą postać w hełmie niemieckim koło samochodów. Złożył się i strzelił. Ugodzony w agonii kopał ziemię, żołnierz więc poprawił dwoma następnymi strzałami. Po rozbiciu patrolu okazało się, że koło samochodu leży jeden z powstańców, kolega. Rozpacz nieszczęsnego bratobójcy nie miała granic Był wstrząśnięty pomyłką, zwłaszcza, że po raz pierwszy w życiu zabił człowieka. W pierwszej chwili chciał sobie strzelić w łeb. Na szczęście koledzy w porę zdążyli go rozbroić i w końcu po długich perswazjach uspokoić.
Pierwsza ofiara powstania, jaką oglądałem. Byłem wstrząśnięty
Wiadomość o tych wydarzeniach doszła do nas z chwilą, kiedy na chłopskim wozie przywieziono powstańca poległego w tym starciu na placu Bernardyńskim, koło transformatora. Furmankę dostrzegłem przed furtką na wprost klatki schodowej numer 7, gdzie organizowano szpital, i zaraz tam pobiegłem. Na wiązce siana leżał trup młodego mężczyzny. Gdy go wieźli, żył jeszcze. Byłem wstrząśnięty. Była to pierwsza ofiara powstania, jaką oglądałem. Nazywał się Czesław Majewski i mieszkał na Sadybie, gdzieś bodajże na placu Rembowskiego. O jego śmierci zawiadomiono ojca. Zaraz przyszedł. Z krzykiem rozpaczy rzucił się na trupa, jak by chciał w nim jeszcze wskrzesić iskierkę życia. Nie dowierzał, że syn nie żyje.
Wkrótce potem odbył się pierwszy oficjalny pogrzeb powstańczy. Kondukt pogrzebowy, który ściągnął wiele osób pragnących oddać ostatnią posługę dzielnemu żołnierzowi, skierował się do parku na wprost bloku. Tam miano go pochować. Dół wykopano pomiędzy dwoma klonami, między którymi zawieszaliśmy siatkę do gry w piłkę.
Dzieci bawią się w piwnicy w chowanego, sklepy otwarte - ruch jak w najlepszych przedwojennych czasach
Zszedłem do piwnicy. Życie biegło tu normalnym trybem. Mama z sąsiadkami obierała jabłka na marmoladę dla żołnierzy. Dzieci bawiły się w chowanego. Tylko starsze kobiety odmawiały modlitwy, strofując co chwila beztrosko hałasujące dzieci.
Mimo ostrzału na Sadybie panował ruch jak w najlepszych przedwojennych czasach. Sklepy były otwarte. Po drugiej stronie ulicy, na ścianie domu przy Okrężnej 5, wisiał barwny plakat, przedstawiający młodego żołnierza w hełmie, z karabinem na ramieniu. U dołu plakatu duży napis nawoływał: „Wszyscy w szeregi AK.” Radość z wolności malowała się na wszystkich twarzach. Na ulicy tu i ówdzie widać było żołnierzy z zawadiackimi minami, z bronią niedbale zawieszoną na ramieniu czy na szyi. Na każdym kroku obdarzani byli serdecznymi uśmiechami i powitaniami. (…)
Gdy ich rozbrajano, podobno trzęśli się z przerażenia
Dwaj powstańcy prowadzili dwóch ludzi w hełmach i w mundurach koloru feldgrau. Jeden z jeńców był młodym wysokim blondynem, liczącym dwadzieścia kilka lat. Drugi, niższy i tęższy, już łysiejący, miał około czterdziestki. Wzięto ich w mokradłach u stóp skarpy, na przedpolu ulicy Okrężnej. Mimo kilkakrotnego wezwania do poddania się, nie chcieli usłuchać, dopiero gdy nasi rzucili się do kontrataku i część Niemców wybili, a część się wycofała, ci dwaj osaczeni nie mieli innego wyjścia. Gdy ich rozbrajano, podobno trzęśli się z przerażenia. Na zapytanie, dlaczego nie chcieli się poddać, na wstępnym przesłuchaniu zeznali, że dowódcy uprzedzali ich, iż powstańcy w bestialski sposób mordują jeńców. Oczywiście zostali uspokojeni, że powstańcy traktują żołnierzy Wehrmachtu jak wojsko i jeńców nie mordują. Jednakże mieli przeżyć moment grozy raz jeszcze.
Gdy ich przyprowadzono pod blok, zostali otoczeni przez tłum ciekawych. Wśród powstańców odpoczywających na podwórzu bloku znajdował się Żyd, któremu całą rodzinę wymordowali hitlerowcy, a który sam kilkakrotnie ledwie uszedł z życiem. Ów Żyd chciał koniecznie tych Niemców wykończyć natychmiast. Aż ręce mu drżały, tak pragnął wywrzeć na nich swoją, chyba zrozumiałą nienawiść.
Po cholerę drani prowadzić i żryć dawać. W mordę, w czapę i już! - Po raz pierwszy w życiu oglądałem przerażonych Niemców
Jeńców ogarnęło przerażenie. Po raz pierwszy w życiu oglądałem przerażonych Niemców. Ci dwaj wzbudzali litość, zupełnie nie przypominali tych, którzy 5 lutego tego samego roku, podczas pamiętnej akcji gestapo na Sadybie, robili u nas rewizję. Mimo woli przypomniał mi się wypadek z wczesnego dzieciństwa, kiedy na wakacjach w Nowym Dworze gonił mnie ze szczekaniem i ujadaniem, szczerząc kły, jakiś kundel podwórzowy. Co sił w nogach uciekałem do brata, który łowił ryby nad Narwią. Kiedy dostrzegł mnie w opresji, złapał kij i zaczął biec z odsieczą, krzycząc z daleka na psa. Gdy pies zobaczył kij w ręku brata, podkulił ogon i ze skowytem zaczął uciekać oglądając się trwożliwie co chwilę, czy brat go goni. Twarze obydwu jeńców przypomniały mi pysk tego psa.
Kiedy rozgorzała sprzeczka między Żydem-powstańcem a konwojentami jeńców, pod Niemcami tak trzęsły się nogi, że musieli usiąść na podmurowaniu siatki ogrodzenia. (Pies podkulał ogon.) Do sprzeczki zaczęli się wtrącać i gapie. Ktoś wykrzykiwał: „Po cholerę drani prowadzić i żryć dawać. W mordę, w czapę i już! Te skurwysyny by się nad nami nie litowały!” Pomyślałem o psie, który szczekał i szczerzył kły, ale i o zabitych pod Wilanowem 1 sierpnia.
Większość obecnych, patrząc na śmiertelny strach jeńców, stała jednak po ich stronie
Większość obecnych, patrząc na śmiertelny strach jeńców, stała jednak po ich stronie. Ja nie śmiałem wypowiedzieć swojego zdania, choć też stałem po ich stronie, mimo że nieraz życzyłem Niemcom okrutnej śmierci, mimo że zawsze niemieckim lotnikom przelatującym nad Sadybą życzyłem, żeby zlecieli na zbity łeb (raz nawet los mnie wysłuchał). Także ci, co teraz bronili bezbronnych, jeszcze kilkadziesiąt minut temu słali wszelkie możliwe przekleństwa pod adresem atakujących Niemców, ci sami ludzie, z których każdy w rodzinie kogoś stracił, miał kogoś bliskiego w więzieniu czy obozie. Wtedy dla nas każdy człowiek w mundurze feldgrau, bez biało-czerwonej opaski na ramieniu, był zbrodniarzem.
Największymi orędowniczkami jeńców były kobiety, te proste przekupki, szmuglerki, którym żandarmi zabierali towar, które niejednokrotnie cudem wykupywały się z ich rąk, Niemcom pot spływał strugami spod hełmów. Młodszy zdjął hełm z głowy i postawił go między nogami. Włosy miał zlepione, prosił o wodę. Jedna z kobiet podała mu cztery pomidory. Obydwaj jeńcy łapczywie chwycili po pomidorze, z widoczną ulgą zaspokajając pragnienie. „Szkoda dla drani pomidorów”, oponowali zwolennicy natychmiastowego rozstrzelania.
W tym momencie ze swojego mieszkania wyszedł doktor Szczubełek, obecnie kapitan „Jaszczur”, do którego podszedł ktoś z tych, którzy bronili jeńców, i zaczął relacjonować wydarzenie. (…) Doktor porozmawiał z nimi chwilę, zamienił kilka zdań z konwojentami i zdecydowanym głosem kazał jeńców odprowadzić do fortu.
Do pracy brani byli tylko za swoją dobrowolną zgodą
Jeńców tych widywałem podczas powstania wielokrotnie, jak wraz z innymi nosili węgiel i produkty do kuchni. Umieszczono ich w pierwszej z brzegu kazamacie. Do pracy brani byli tylko za swoją dobrowolną zgodą, przy czym dostawali za to dodatkowe porcje papierosów. Ojciec mój jako zastępca kwatermistrza prawie codziennie miał z nimi do czynienia. Ci dwaj pierwsi jeńcy kilkakrotnie nosili też węgiel do naszego bloku, dla szpitala i kuchni, gdzie moja mama oraz panie Irena Symonowiczowa, Inka Rzepecka, Emma Szczerkowska, Józefina Topczewska i inne przygotowywały posiłki dla żołnierzy. Eskortował ich ze swoją nieodłączną efenką 7,35 jeden z najbliższych współtowarzyszy broni ojca, „Równy” (Jan Jasman), blondyn w harcerskiej bluzie, granatowych bryczesach i butach z cholewami.
Któregoś dnia, gdy przechodzili koło klatki schodowej numer 1, spotkali mojego ojca. „Równy” zatrzymał ojca, ponieważ ten młodszy czegoś chciał, a „Równy” nie mógł się z nim dogadać. Okazało się, że jeńcowi dokuczała ślepa kiszka. Wydawało mi się jakoś nie w porę to zapalenie ślepej kiszki, kiedy śmierć od kul i od pocisków groziła na każdym kroku, kiedy w szpitalu nie stało miejsca dla rannych. Ojciec uspokoił jeńca, że zostanie skierowany do szpitala, gdzie zbada go lekarz.
Fragment książki „Tak zapamiętałem” Macieja Piekarskiego, publikowany dzięki uprzejmości córki autora, Małgorzaty Karoliny Piekarskiej. Skróty i śródtytuły pochodzą od redakcji.