- Moim marzeniem był kawałek ogródka przy bloku – mówi mieszkanka bloku przy ul. św. Bonifacego w Warszawie. – A jeszcze krótko po wybuchu wojny w Ukrainie powszechne były głosy, że może zabraknąć jedzenia, albo że będzie ono bardzo drogie – dodaje. Natalia Żyto połączyła oba wątki i stworzyła przy swoim mieszkaniu „ogród zwycięstwa”.
To nawiązanie do ruchu, który narodził się w Ameryce podczas I wojny światowej. W odpowiedzi na niedobory żywności podczas wojny, Amerykanie byli zachęcani do rozpoczęcia uprawy własnej żywności. Ogrody warzywne zakładane były na podwórkach, w szkołach i w parkach w całym kraju. Miały przyczynić się do zaopatrzenia aliantów w żywność i doprowadzić do zwycięstwa.
Sałata wymiata
Początki były trudne. Pani Natalia nie miała pojęcia, jakie warzywa nadają się do hodowania w mieście i jak sprawić, by rosły. Na początku maja zwróciła się po pomoc do zaprzyjaźnionych rolników, w tym swojego znajomego, szefa Agrounii Michała Kołodziejczaka. Ten przyjechał na miejsce, ocenił typ gleby i poradził, co i jak sadzić. Znajomi rolnicy przywieźli sadzonki i nasiona.
- Na początku wzięłam łopatę i przekopałam uschniętą trawę przed blokiem do gołej ziemi – mówi pani Natalia. Postępy w zakładaniu ogródka dokumentuje na osobnym profilu na Instagramie. Na zdjęciu wstawionym 16 czerwca widzimy, jak do gruntu wysiewane są buraki, obok sadzone są pomidory i sałata. W kolejnych dniach przyszedł czas na bób, fasolkę i rzodkiewkę. Pojawiła się też róża i kolorowe kwiatki w skrzynkach. I dużo zdjęć i filmików z podlewaniem. W czasie kilkudniowej nieobecności lokalnej ogrodniczki rośliny podlewali robotnicy remontujący balkony w bloku.
Pod koniec czerwca ogródek na Sadybie miał już kilka rzędów dorodnych roślin. 26 lipca na Instagramie pojawiła się autorka z pierwszą zerwaną sałatą. - Sałata wymiata – napisała z dumą.
Nie wszystko jednak poszło jak po maśle. – Jedna z dwóch rodzajów sałaty poszła mocno w górę zamiast rosnąć przy ziemi w liście. Nie udały mi się też rzodkiewki, które wykształciły duże liście i małe główki – wspomina ogrodniczka.
Chętnie zagadują
Pani Natalia żywi się dziś w dużej mierze warzywami ze swojego ogródka. Głównie fasolką i ogórkami. Ale nie tylko ona. – Sąsiadki były początkowo sceptyczne. Niektóre mówiły, że to nie wieś, żeby ogródki organizować, że przesadzam, że ludzie ukradną mi plony. Ale chętnie brały ode mnie a to koperek, a to fasolę. Z czasem przekonały się do pomysłu i zaczęły mi kibicować. Jedna z nich okazała się ogrodniczką z zawodu. Inna uprawiała warzywa na działce, więc chętnie doradzała. A plonów nikt mi dotąd nie ukradł.
Wieść o lokalnym ogródku warzywnym rozniosła się po okolicy. – Dziś przechodzą tu ludzie nawet spoza bloku. Chętnie zagadają, jak mnie widzą. Ogródek buduje relacje. Ostatnio ojciec pokazywał synkowi, jak rosną warzywa, tłumacząc, że nie wszystko bierze się z biedronki.
Postępy na froncie sadybiańskiego warzywniaka można śledzić na koncie „ogrodzwyciestwa” na Instagramie.