Sadyba24.pl: Wiadomość o Waszym odejściu z NABOku, zamieszczona w skądinąd radosne święto Bożego Narodzenia, musiała być dla wielu fanów lokalu jak grom z jasnego nieba. Przecież dopiero kilka miesięcy temu otwieraliście z mężem lokal po dużym remoncie, w nowej formule, z dużym ogródkiem… Co się stało?
Urszula Eriksen: To był bardzo trudny rok. Dobił nas drugi lockdown. Przychody z zamówień na wynos nie pokrywały wszystkich kosztów, w tym spłaty niedawnego remontu. Byliśmy gotowi walczyć dalej, ale w międzyczasie doszła jeszcze potrzeba skupienia się na planowanym przeszczepie dla naszej córki. Nie udźwignęlibyśmy dwóch wymagających frontów jednocześnie.
Kiedy zdaliście sobie sprawę, że nie ma odwrotu i trzeba wycofać się z biznesu?
Jakoś tak na przełomie października i listopada. Właśnie odwołali operację przeszczepu szpiku kostnego dla naszej najmłodszej córki. Chwilę wcześniej zamieniliśmy dom na mniejszy, aby spłacić długi i uratować biznes. Nie było szans na to, byśmy mogli spłacić długi z bieżącej działalności.
Państwo wam nie pomogło?
Było dużo zapowiedzi, ale ta pomoc jest niewystarczająca. Ostatnio mówiono m.in. o zawieszeniu składek na ZUS. Ale na zapowiedziach się skończyło. Musieliśmy szukać pomocy na własną rękę. Banki ani firmy leasingowe nie chciały z nami rozmawiać, bo dla nich byliśmy na liście branż wysokiego ryzyka, o małej wiarygodności. W końcu zwróciliśmy się do znajomych i to oni nas wsparli. Ale długi wobec nich też trzeba kiedyś spłacić. A przychody z zamówień na wynos były niewystarczające.
Jak to wszystko znosiłaś?
Razem z mężem od roku czuliśmy ogromną presję. Wiedzieliśmy, że trzeba podjąć trudne decyzje i coś zmienić. Najtrudniej było znaleźć to właściwe rozwiązanie. To powodowało niekończący się stres. Prawda jest taka, że jesteśmy potwornie zmęczeni, a do dalszej walki z przeciwnościami potrzeba mieć otwartą głowę, energię, możliwości i zasoby.
A jednak znaleźliście rozwiązanie. Jak to się stało?
Któregoś dnia, podczas kolejnej bezsennej nocy – gdzieś po trzeciej nad ranem - zaświtało mi w głowie, że przecież są w naszym najbliższym kręgu dwie dziewczyny – Lunia Bonder i Agnieszka Marcinkowska – które od bardzo dawna szukały lokalu na Sadybie. Same przychodziły do nas po poradę, oglądaliśmy nawet razem z nimi kilka potencjalnych lokalizacji na Sadybie, doradzaliśmy im, podpowiadaliśmy. Lunia i Agnieszka wydawały się nam naturalnym wyborem, takim strzałem w dziesiątkę. Miały możliwości i marzenia, a my mieliśmy potrzebę, by znaleźć kogoś zaufanego, kto pociągnie ten biznes, zachowując zespół i kontakt z lokalną społecznością. Bardzo chcieliśmy, aby to miejsce zostało w „sadybiańskiej rodzinie”.
Jak widać się udało. Co po Tobie i Steffenie pozostanie w tym miejscu?
Dziewczyny przejmują lokal taki jaki jest. Jego wyposażenie, ale też tradycję i stałych klientów. Chcą zachować zespół – na czym nam bardzo zależało. My wprawdzie zawiesiliśmy spółkę od nowego roku, ale będziemy je chętnie wspierać w tym pierwszym okresie adaptacyjnym. Bardzo nam zależy na ich sukcesie.
Grudniowy Bazar na Zakręcie był pomyślany jako wasze pożegnanie?
Tak, wtedy już wszystko było dogadane. Chcieliśmy jeszcze ten jeden raz spotkać się z wszystkimi sąsiadami i przyjaciółmi w starej formule, jako gospodarze tego miejsca. Nie wyobrażaliśmy też sobie, żeby w tak zwartej społeczności, jaką jest Sadyba zabrakło w tym roku okazji do spotkania się mieszkańców przed gwiazdką – co roku Sadyba kultywowała ten zwyczaj, najpierw wspólne lepiliśmy najdłuższy łańcuch choinkowy na Skwerze Starszych Panów, w kolejnych latach spotykaliśmy się na kiermaszach artystycznych na Okrężnej. Poza tym chcieliśmy wesprzeć lokalne biznesy z Sadyby, które tak jak my ostatkiem sił przechodzą przez pandemię.
Żal Ci odejść?
Szkoda mi tych ośmiu, a w lutym już dziewięciu wspólnych lat. Staje mi przed oczami mnóstwo dobrych wspomnień. Mam jednak poczucie, że daliśmy radę – udowodniliśmy sobie, że możemy zrobić coś z niczego. Może już niektórzy nie pamiętają, ale kiedy przejmowaliśmy upadający sklep spożywczy przy Skwerze Starszych Panów wiele osób wątpiło, by było tam miejsce dla knajpy z ambicjami – przecież w sercu willowego osiedla zasadniczo nic się nie działo, a kolejne pomysły na biznes padały jeden po drugim. Jestem przekonana, że odczarowaliśmy to miejsce, a przy okazji pomogliśmy zintegrować lokalnych mieszkańców.
Nie mam jednak poczucia porażki. Zadbaliśmy o to, by przekazać to wyjątkowe miejsce w dobre ręce. Nie zwijamy się tak jak wiele innych knajp, które po prostu wymawiają umowę najmu, wyprzedają wyposażenie i z dnia na dzień zwalniają pracowników. Nam się udało znaleźć rozwiązanie, które daje temu miejscu szanse na przetrwanie. Lunia i Aga pomimo epidemii chcą zachować ciągłość działania. Możemy więc się spodziewać, że lada dzień zaskoczą nas nowymi, smacznymi pomysłami.
Jakoś trudno mi sobie wyobrazić, że z dnia na dzień zaszyjesz się w Waszym nowym domku nad jeziorkiem i tyle Cię zobaczymy na Sadybie.
No nie, po pierwsze będziemy stałymi bywalcami u dziewczyn. Chętnie sobie wreszcie pomarudzę, że wino za drogie, a przekąska za słona (śmiech). Zaszycie się w domu też mi raczej nie grozi. Jako wieloletnia mentorka w Sieci Przedsiębiorczych Kobiet wiem, że czasami trzeba zamknąć jedne drzwi, aby móc otworzyć inne. Już chodzą mi po głowie nowe pomysły na biznes, więc pewnie jeszcze o nas usłyszycie. Poza tym mimo zmiany adresu zostajemy na naszej ukochanej Sadybie i z pewnością będę chciała się bardziej zaangażować w aktywność lokalnej społeczności. Już nie mogę się doczekać tegorocznego Festiwalu Otwartych Ogrodów Sadyby.
Teraz jednak potrzebujemy odpoczynku i skupienia na zdrowiu naszej córeczki. Musimy mieć siłę, aby przeprowadzić naszą rodzinę przez ten trudny czas. Nasze córki są dla nas najważniejsze i chcemy poświęcić im teraz więcej uwagi. Dziękujemy wszystkim za te wspólne lata. Nie żegnamy się. Mówimy do zobaczenia.