Trend do zakładania ogrodów społecznych w miastach pojawił się kilka lat temu. Dziś każde duże miasto w Polsce i na świecie ma już jakąś formę ogrodu społecznego, w którym uprawia się warzywa i owoce. Krzysztof Bąk, Magda Stefańska i kilka innych osób związanych ze starą Sadybą chcą pójść o krok dalej. Marzy im się nie tylko miejsce do uprawiania ekologicznych warzyw, ale do integracji sąsiedzkiej wokół odtworzonych na nowo dawnych rytuałów, takich jak wykopki, czy kiszenie kapusty. O pomyśle rozmawiamy z jego autorem, Krzysztofem Bąkiem.
Sadyba24.pl: Skąd wziął się pomysł na stworzenie ogrodu społecznego?
Krzysztof Bąk: Od pewnego czasu widzę, że moi przyjaciele i znajomi z mojego otoczenia, mieszkający w Warszawie, odczuwają coraz silniejszą potrzebę zdrowego odżywiania się, aktywnego przebywania na powietrzu oraz budowania więzi sąsiedzkich. Mają dzieci i chętnie by spędzali z nimi czas na świeżym powietrzu. Uznałem, że ciekawym pomysłem na zaspokojenie wszystkich tych potrzeb byłoby wspólne uprawianie ogrodu.
Kiedy o tym myślałem, przyszły mi do głowy wspomnienia z dzieciństwa. Pochodzę z rolniczej rodziny. Moja mama mieszkała kiedyś w Warce. Obecnie w Powsinie ma 2-3 tysiące metrów kwadratowych ogrodu. Od kiedy pamiętam uprawiała różnego rodzaju warzywa, owoce a nawet jednego roku arbuzy. Jako dziecko uczestniczyłem w dorocznych rytuałach związanych z uprawianiem warzyw i owoców. Co roku odbywało się szatkowanie kapusty - zakładałem gumowce i wchodziłem na kapustę, by ją ubijać. Albo kisiliśmy kapustę – ze znajomymi rodziny zbijaliśmy od podstaw dębową beczkę. W moim domu piekło się też chleb. Każde takie działanie odbywało się w gronie znajomych, to był wspólny proces, wspólne święto.
Chcesz odtworzyć te rytuały na Sadybie?
Tak, oczywiście stopniowo. Najpierw posadzimy warzywa i owoce, i to już wiosną. W pierwszym roku będziemy pracować nad tym, by pomysł spodobał się mieszkańcom Sadyby i być może okolic.
Gdzie mieściłby się ten ogród?
Mamy do wyboru dwie lokalizacje - albo działkę w Powsinie, która jest do wydzierżawienia od prywatnego właściciela od zaraz, albo działkę na tyłach Placu Rembowskiego, między Goczałkowicką i ogródkami działkowymi przy Jeziorku Czerniakowskim, na której dzierżawę musimy uzyskać zgodę urzędu dzielnicy Mokotów. Ta druga lokalizacja jest bardziej atrakcyjna, bo znajduje się blisko bezpośrednich użytkowników – mieszkańców Sadyby i okolic. Nie musieliby do niej dojeżdżać, mogliby podejść do niej kilka kroków z domu.
Czy uprawą warzyw i owoców zajmować się będą sami mieszkańcy Sadyby?
Tak, choć nie tylko. Ogród byłby otwarty dla wszystkich, nie tylko dla mieszkańców Sadyby. Każdy miałby swoje poletko, na którym uprawiałby swoje warzywa lub owoce. Na wypadek gdyby nie miał czasu codziennie pielęgnować swoich upraw albo nie miał na ten temat odpowiedniej wiedzy, na miejscu będzie dodatkowo osoba, która będzie doradzała, podlewała i nadzorowała. Liczę, że uda nam się zaangażować do tego projektu również osoby bezrobotne i starsze, które będą spędzały w ogrodzie więcej czasu.
Co poza grządkami znajdzie się w ogrodzie?
Ogród ma być nie tylko miejscem uprawiania ziemi, ale przede wszystkim miejscem spotkań, rekreacji i integracji. Dlatego planujemy postawić w przyszłości rodzaj lekkiego budynku (możliwego do przewiezienia w inne miejsce), w którym można by napić się kawy, podgrzać jedzenie, skorzystać z toalety, przewinąć dziecko. Obok domku byłyby też ławki, piaskownica, zjeżdżalnia. Z czasem, za 2-3 lata, w miejsce tego małego budynku mogłaby stanąć przywieziona ze wsi, autentyczna stara drewniana chata - ale to już w innym miejscu, mającym większą powierzchnię.
Nawet najwspanialsza inicjatywa społeczna musi na siebie zarobić, aby przetrwać. Sam teren, o którym wspomniałeś, jest dość obszerny. Duża będzie więc opłata dzierżawcza. Do tego dochodzi prąd, woda, kanalizacja, rekultywacja terenu, kupno i przywóz domku, wyposażenie placu zabaw. Jak to się wszystko sfinansuje?
Nie mamy jeszcze zgody na użytkowanie terenu. Na start wystarczy nam nawet 5 tysięcy metrów kwadratowych. Zgadzam się, że to wszystko kosztuje. Dlatego na początek będziemy się starali pozyskać granty m.in. z ministerstwa rolnictwa, innych funduszy wspierania inicjatyw społecznych czy Unii Europejskiej. Mówimy tu o środkach na rozruch. Docelowo natomiast planujemy wprowadzić karty „klubowe”.
Wszyscy chętni np. za określoną opłatę miesięczną na rodzinę będą mogli uprawniać teren oraz zebrać określoną ilości marchwi, pietruszki, selera, pora itd. Jeśli przyjdą do ogrodu ze znajomymi, a ci znajomi będą chcieli też zabrać jakieś warzywa do domu, będą mogli to zrobić, ale za dodatkową opłatą. Dla nie klubowiczów warzywa i owoce miałyby swoją cenę. Uzyskane w ten sposób środki pokrywałyby koszty utrzymania. Mamy kilka innych pomysłów na to, jak pozyskać środki, ale jeszcze pracujemy nad koncepcją finansową.
Na jakim etapie prac znajduje się obecnie sadybiański ogród społeczny?
W styczniu podpisaliśmy akt notarialny założenia fundacji „Ogrody Bajkowe”. Mamy nadzieję, że już wkrótce fundacja zostanie zarejestrowana w KRS. Niezależnie od tego, prowadzimy rozmowy z urzędami dzielnicy i miasta, mające na celu wydzierżawienie terenu oraz inne rozmowy na temat pozyskania finansowania.
Kiedy ogród może faktycznie zacząć działać?
Mamy nadzieję, że wszystko uda się doprowadzić do szczęśliwego finału jeszcze na wiosnę i rozpocząć pierwsze nasadzenia po przygotowaniu terenu.
Na koniec powiedzmy, kto stoi za inicjatywą?
Ja miałem pierwotny pomysł, ale to prezeska fundacji Magdalena Stefaniuk pracuje nad realizacją projektu. Poza nią wspiera nas kilku znajomych z wiedzą i doświadczeniem, którzy weszli w skład rady fundacji. Jedną z tych osób jest moja siostra, która jest znanym ekspertem od zdrowego żywienia, wieloletnim wykładowcą na Harvard Medical School.